„Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu". O nadgorliwości urzędników, którzy na złość kierowcom wybudowali zaporę na moście Grota-Roweckiego w Warszawie, pisałem w „Rzepie" w marcu 2017 roku.
Przeczytaj także: Wypadek autobusu w Warszawie. Tajemnica zaciętego monitoringu
Teraz trwają badania przyczyn wypadku autobusu komunikacji miejskiej, który w zeszłym tygodniu spadł z wiaduktu, tę zaporę przebijając. Kierowca był pod wpływem narkotyków. Więc jedna przyczyna jest. Jest też druga – jechał za szybko. A ja dodam trzecią: tej wcinającej się w pas jezdni betonowo-stalowej zapory w ogóle nie powinno być! Kiedyś jej nie było. Przy okazji przebudowy mostu sfrustrowani urzędnicy postanowili przy pomocy betonu i stali wymusić na kierowcach pożądane przez siebie (nie wiadomo czemu) zachowanie, którego nie wymusili przy pomocy farby. Radziłbym więc prokuratorowi badającemu przyczyny wypadku, by spróbował ustalić, jakie było usprawiedliwienie jej postawienia i co by się stało, gdyby jej nie było.
Przed przebudową, jadąc prawym pasem w kierunku zachodnim, dojeżdżało się do zjazdów na Wisłostradę i można było skręcić najpierw w prawo na ślimak do zjazdu w kierunku północnym, a kilkanaście metrów dalej na zjazd prowadzący łukiem w lewo w kierunku południowym do centrum.
Kilka metrów pasa jezdni pomiędzy jednym a drugim ślimakiem zostało kiedyś zamalowane znakami poziomymi (P-21 – powierzchnia wyłączona). Dlaczego? Nikt nie wiedział. I nikt z jadących na południe nic sobie z tego nie robił. Jechał prawym pasem, mijał zjazd na północ na Gdańsk, przejeżdżał przez odcinek zamalowany i wjeżdżał na ślimak prowadzący do centrum. Jakaż musiała być frustracja urzędników, których kierowcy tak ostentacyjnie ignorowali. Drogowcy malujący pasy poziome na jezdni po jakimś czasie przestali nawet ten znak odnawiać. Więc w trakcie przebudowy mostu urzędnicy postawili na swoim. Umieścili zaporę rozdzielającą klinem, i to ostrym, jeden zjazd od drugiego. Pisałem o tym, bo ci, którzy jeżdżą do centrum, nie mogli jechać do końca pasem prawym. Musieli się wcześniej wbić na pas środkowy, co tamowało ruch na dwóch pasach jednocześnie, po to tylko, aby po kilkunastu metrach znowu zmieniać pas.