W tym prowokacyjnym tytułowym pytaniu streszcza się problem, jaki stanął na wokandzie Sądu Najwyższego rozpoznającego kasację od wyroku Sądu Okręgowego w B., który uniewinnił Tomasza H. od zarzutu przyjęcia korzyści majątkowej w związku z pełnieniem przez niego funkcji publicznej. Tomasz H. był kierownikiem kliniki kardiologicznej na północy Polski i w 2005 r. padł „ofiarą" prowokacji, której efekty pozwoliły prokuraturze oskarżyć go o przestępstwo z art. 228 k.k. (łapówka). Sąd Okręgowy w B. uchylił jednak wyrok sądu I instancji i uniewinnił podsądnego, uznając, że materiał dowodowy nie daje podstaw do tak jednoznacznej oceny. Prokurator złożył kasację, zarzucając m.in., że wnioski sądu sformułowane na podstawie dostępnych mu dowodów były błędne.
Przedmiotem zarzutu nie może być czyn stanowiący efekt prowokacji
Sąd Najwyższy, rozpoznając kasację, dopatrzył się jednak zupełnie innego powodu, dla którego Tomasz H. nie może odpowiadać za łapownictwo. Owym powodem było posłużenie się środkiem dowodowym pochodzącym nie tyle z zatrutego drzewa, ile źródła.
W tym miejscu kilka słów wyjaśnienia. Otóż w polskiej procedurze karnej nie istnieje żaden formalny system oceny dowodów, co oznacza, że każdy poddawany jest ocenie wedle jednego kryterium, a mianowicie jego wiarygodności. To sąd na podstawie zasady prawidłowego rozumowania oraz wiedzy i doświadczenia życiowego ocenia poszczególne dowody. Nie oznacza to oczywiście, że strony mają nieograniczone możliwości dowodzenia. Istniejące tzw. zakazy dowodowe zabraniają przeprowadzania dowodów np. w określonych warunkach (pod przymusem) lub z określonych źródeł (np. objętych tajemnicą spowiedzi). Ich obowiązywanie uzasadnione jest potrzebą ochrony pewnych istotnych wartości (interes państwa, ochrona godności itp.), przed którymi musi ustąpić potrzeba dociekania prawdy materialnej.
Pozyskiwanie dowodów
Względy walki z najgroźniejszymi przestępstwami spowodowały jednak, że należało dość gruntownie zweryfikować poglądy na metody pozyskiwania dowodów. Sięgnięto po sposoby, które poprzednio wydawały się nieetyczne lub stwarzające zbyt duże niebezpieczeństwo ingerencji w sferę prywatności. Oczywiście nikomu nie przyszło do głowy, by zezwolić na przesłuchiwanie obrońcy co do faktów, o których dowiedział się, udzielając porady nawet największemu bandycie. Uznano jednak, że jeżeli – w ramach tzw. gry procesowej – uda się podsłuchać, o czym rozmawiają przestępcy, lub sprowokować, by popełnili przestępstwo, uzyskane w ten sposób dowody będą mogły posłużyć wsparciu oskarżenia. Stosowanie tego rodzaju metod rodzi niebezpieczeństwo licznych nadużyć, toteż ustawodawca ich stosowanie obwarował dość rygorystycznymi wymogami. Brak tu miejsca na pełną analizę, wystarczy powiedzieć, że stosowanie tzw. prowokacji uzależnione zostało od dwojakiego rodzaju warunków.