Co jest wartością w oświacie dla samorządowców i czym można zarządzać? Jakie dane pani analizowała?
Efektywność w administracji, podobnie jak w biznesie, stała się dziś wartością nadrzędną. Wbrew powszechnej opinii nie skupialiśmy się jednak na wynikach egzaminów zewnętrznych czy racjonalizacji sieci szkół. Wiele samorządów te wskaźniki traktuje jako cele oświatowe, a nie środki osiągania celów, sprowadzając swoją rolę do minimum: taniego i skutecznego dostawcy usług publicznych. To błędne koło, które można zamknąć w twierdzeniu, że liczby w edukacji z roku na rok się poprawiają, ale opinie o niej pogarszają. Jeśli takie podejście będzie w przyszłości dominować, to możemy się spodziewać kryzysu w administracji podobnego do kryzysu w biznesie. Dlatego badaliśmy, czy gmina posiada powszechnie znaną strategię oświatową, której prowadzenie monitoruje, a także rolę dyrektorów szkół i nauczycieli, bo to od nich przede wszystkim zależy jakość kształcenia. Pytaliśmy, jak postrzegany jest dyrektor szkoły, czy nowelizowane są regulaminy wynagradzania. Kwestię finansowania ocenialiśmy poprzez zajęcia pozalekcyjne, bo oferują je ci, którzy mają pomysł na edukację. Pytaliśmy, czy szkoły je organizują i za czyje pieniądze. Sprawdzaliśmy też, w jaki sposób przygotowywane są plany finansowe szkół oraz czy jest wdrożony system zarządzania jakością.
I okazało się, że samorządy narzekają, ale wolą umieszczać kwestie oświaty w tzw. ogólnej strategii rozwoju gminy niż w odrębnym dokumencie, dyrektor jest przede wszystkim nauczycielem, a regulaminy wynagrodzeń nie są zmieniane i negocjowane...
Z drugiej strony 20 proc. samorządów (64 z 320 przeanalizowanych) ma spójną politykę oświatową. W badaniu określiliśmy, że przyjęły one właśnie model menedżerski lub przedsiębiorczy. Mają odrębne strategie oświatowe z jasno określonymi priorytetami i starają się je osiągać. Dla przykładu – celem jednej z gmin miejskich jest m.in. zapewnienie nauki co najmniej jednego języka obcego, praktycznego korzystania z nowych mediów, wspieranie przedsiębiorczości. A 6 proc. gmin nawet monitoruje, czy cele zostały osiągnięte. W tych 20 proc. dyrektorzy szkół są traktowani jak menedżerowie, odpowiedzialni za jakość nauczania, zarządzanie kadrami i budżet. Regulaminy wynagrodzeń są nowelizowane, a jeśli nie, to zwykle oznacza, że wynegocjowane wcześniej warunki dla wszystkich nadal są atrakcyjne, a system motywacyjny – efektywny. Plany finansowe szkół opierają się na aktualnych arkuszach organizacyjnych, zwykle elektronicznych. Uczniowie mają bogatą ofertę zajęć dodatkowych finansowanych ze środków własnych lub unijnych. Widać, że liderzy tych samorządów są pasjonatami menedżeryzmu.
No tak, ale oznacza to, że zaledwie co piąta gmina wie, czego chce od oświaty, dyrektorów i nauczycieli, co chce zaoferować rodzicom i uczniom. Większość nie potrafiła przez 20 lat wypracować spójnego sposobu zarządzania oświatą.
Tak, ale było to 20 lat uczenia się nowego, od zera. Samorządy przejęły nowe zadania i odpowiedzialność za nie bez przygotowania merytorycznego kadr. Do początku lat 90. edukacja była zarządzana centralnie, z Warszawy. Samorządowcy dopiero się jej uczyli, eksperymentowali. Nie mieli przy tym wsparcia z zewnątrz, np. uczelni, bo eksperci i badacze też zaczynali się uczyć. Wszyscy uczyli się na własnych błędach. Fakt, że 20 proc. gmin wypracowało i ciągle doskonali określone zasady działania, świadczy zatem o sukcesie. Mają odwagę podjąć wyzwania, jakim jest budowanie wspólnoty na poziomie gminy.