U stawa z 7 października 1999 r. o języku polskim (tekst jedn. DzU z 2011 r. nr 43, poz. 999) nakłada na „wszystkie organy władzy publicznej oraz instytucje i organizacje uczestniczące w życiu publicznym" obowiązek ochrony języka polskiego, która polegać ma m.in. na „dbaniu o poprawne używanie języka i doskonaleniu sprawności językowej jego użytkowników". Stwierdzić niestety trzeba, iż obecnie największe zagrożenia dla polszczyzny przychodzą właśnie od strony organów ustawowo powołanych do jej ochrony.
Nie mam tu na myśli niechlujstwa i pospolitej nieporadności językowej, z jaką niezmiennie od dziesięcioleci zderzamy się przy kontaktach z urzędami i sądami. W końcu zdążyliśmy się z tą uciążliwością oswoić i traktujemy ją jak coś oczywistego i immanentnego dla każdej władzy publicznej, przynajmniej w naszym wciąż dopiero dochodzącym do siebie kraju. Chodzi mi o szerzenie, zwłaszcza w ostatnim czasie, obcych polszczyźnie dziwacznych manier językowych, prowadzących do popularyzacji i usankcjonowania poprzez uzus elementarnych błędów gramatycznych i ortograficznych, które popełniane są i utrwalane zapewne nawet nieświadomie, a to na skutek nieuctwa i wywołanej nim tolerancji dla każdej nowinki językowej, zwłaszcza gdy jest ona podana drukiem, a jeszcze bardziej – w dokumencie urzędowym.
Nazwiska w urzędzie
Za pierwszoplanową potrzebę uznaję przeciwstawienie się pladze odchodzenia w języku oficjalnym, a szczególnie w praktyce sądów, urzędów i notariatu od respektowania fleksyjności nazwisk. Język polski, podobnie jak inne języki słowiańskie, wyróżnia się wytworną zasadą odmienności nazwisk męskich i żeńskich według modelu przymiotnikowego (np. Kowalski, Kowalskiego, Kowalska, Kowalskiej itd.) oraz odmienności nazwisk męskich według modelu rzeczownikowego (np. Nowak, Nowaka itd.). Ponurym signum temporis staje się ostatnio odstępowanie od fleksyjności w odniesieniu do nazwisk męskich odmieniających się jak rzeczowniki, które coraz częściej podaje się tylko w pierwszym przypadku gramatycznym. Tak więc, obecnie sąd nie skazuje już przykładowego Jana Nowaka, lecz Jana Nowak, nie wymierza też kary Janowi Nowakowi, lecz Janowi Nowak (sic!).
Można zaryzykować przypuszczenie, że sędziowie, którzy podpisują i ogłaszają takie orzeczenia, nie są po prostu świadomi własnej śmieszności i politowania, na jakie za każdym razem się narażają, choćby ze strony podsądnych. Dzieje się tak na skutek skokowego obniżenia – zwłaszcza w ostatnich dekadach – poziomu humanistycznego kształcenia w szkołach wszystkich szczebli oraz stępienia w skali socjologicznej wrażliwości na poprawność używanego języka. Do tego niewątpliwie dochodzi wpływ obcych schematów językowych, które wdzierają się różnymi drogami do naszej pamięci i wywalczają dla siebie, choćby na krótko, miejsce w mowie potocznej. Co jednak ciekawe, zasada fleksyjności nazwisk jest wciąż wiernie zachowywana w żywym języku mówionym, ginie zaś dopiero w tekstach oficjalnych, czego dowodem są właśnie decyzje administracyjne, orzeczenia i pisma sądowe, protokoły rozpraw, akty notarialne, a ostatnio nawet coraz częściej publikowane w prasie nekrologi. Wydawać się wręcz może, iż dla niedouczonego (bo nie douczonego* w porę!) urzędnika czy też prawnika młodszej generacji podawanie nazwisk wyłącznie w mianowniku służyć ma nadaniu wysmażonemu aktowi jeszcze większej powagi i dostojeństwa.
Odejście od fleksyjności nazwisk wygląda przecież tak światowo i nowocześnie, gdy tymczasem obca modnym językom zachodnim zasada odmiany przez przypadki kojarzyć się może z niesympatycznym prowincjonalizmem.