Rz: Powodem tragicznego finału policyjnych akcji w Sanoku i Warszawie było pechowe spóźnienie antyterrorystów? Nieumiejętność podjęcia decyzji, pomyłka czy błąd człowieka dowodzącego akcją?
Adam Rapacki:
Nikt się nie spóźnił. Zdarze nia w Sanoku i Warszawie to – z punktu widzenia prowadzenia samej akcji i jej celu – dwie zupełnie różne sytuacje. Łączyć je może jedynie tragiczny finał. W Sanoku policjanci z wydziału kryminalnego prowadzili rozpoznanie, czy poszukiwany listem gończym mężczyzna przebywa pod wskazanym adresem. Nie wiemy nawet, czy chcieli go zatrzymać. Ale nawet gdyby taki był ich zamiar, postąpili dobrze – nie zawsze jest czas na zaplanowanie zatrzymania, przygotowywanie akcji krok po kroku. Podczas poszukiwania przestępców często zatrzymanie następuje błyskawicznie. Bywa, że musi wystarczyć kilka minut na dotarcie na miejsce i przeprowadzenie akcji.
Czyli nie ma żadnego konkretnego, precyzyjnego planu? Specjalnej procedury?
Podam przykład. Dowiaduję się, że poszukiwany w całej Europie listem gończym gangster za pół godziny będzie na jednym z warszawskich osiedli. Nie ma wtedy czasu na ściąganie funkcjonariuszy z jednostek specjalnych, śmigłowców, rysowanie dróg dotarcia na miejsce. Policjanci, którzy są w jednostce, biorą broń, kamizelki i jadą zatrzymać gangstera. Proszę mi wierzyć, że nie ma czasu na przygotowywanie planu, rozbudowanej procedury. Trzeba szybko działać, bo albo taka okazja może się nie powtórzyć, albo trzeba będzie na nią długo czekać, a sprawca na wolności nadal będzie popełniał przestępstwa. Nie przeceniałbym też roli antyterrorystów. Normalnych zatrzymań powinni dokonywać policjanci z jednostek liniowych, a tylko tych szczególnie niebezpiecznych – pododdział specjalny.