Za opublikowanie w numerze na 1 kwietnia br. rzekomego zapisu podsłuchanych rozmów premiera i innych znanych polityków podczas meczu Polska - Ukraina, zawierających słowa niczym spod budki z piwem (delikatnie mówiąc) premiera i jego kompanów na temat nieobecnych znanych osób.
Po ukazaniu się tekstu w internecie (bodaj już 29 marca br.) rozgorzała dyskusja o skutki takiej prowokacji, a część osób brała tekst na poważnie. Dopiero tydzień później "Nie" opublikowało oświadczenie, że był żartem primaaprilisowym.
Jak napisano w pozwie, który trafił do warszawskiego Sądu Okręgowego, w ocenie Donalda Tuska, treść tekstu oraz jego kontekst miały poniżyć go w oczach opinii publicznej i wywołać przekonanie, że premier sprawujący władzę w Polsce jest osobą pozbawioną zasad etycznych. To mocne oskarżenie. Czy prima aprilis uratuje Urbana ?
Raczej nie. Są wprawdzie prawnicy jak adwokat Bogusław Kosmus z Gdańska, który uważa, że utrwalony zwyczaj primaaprilisowy immunizuje niejako związane z tym dniem żarty, a ponieważ tygodnik ma tygodniowy cykl wydawniczy, to mógł w całym tym okresie po tę formę wypowiedzi sięgnąć.
Jeśli chodzi o mnie to uważam, że dzień publikacji jest kluczowy, to ma być prima aprilis: tłumaczenie się datą wydania, która w przypadku czasopism jest często znacznie wcześniejsza niż 1 kwietnia jest słabym argumentem. Idąc tym tropem można zapytać, czy gdyby "Nie" było kwartalnikiem prima aprilis trwałby kwartał? To tylko tego dnia (1 kwietnia) żarty uchodzą na sucho, wtedy czytając lub oglądając media, oczekuje się takich wiadomości.