Stępiński: Urzędówki adwokackie, czyli o pieniądzach i szacunku

Adwokat ma prawo do godziwego wynagrodzenia, nawet wtedy, gdy za jego usługi płaci państwo – pisze prawnik Krzysztof Stępiński.

Aktualizacja: 22.11.2013 23:35 Publikacja: 19.11.2013 08:23

Sprawa sądowa, jak wiele innych. Pracownik, który czuł się pokrzywdzony przez pracodawcę wniósł pozew o mobbing, przywrócenie do pracy i odszkodowanie. Ponieważ nie miał talentu do pisania – lepiej radził sobie z łopatą – pozew, którego był autorem, nie spełniał elementarnych standardów formalnych. Dlatego już na wstępie procesu sąd przyznał mu pełnomocnika z urzędu. Padło na adwokata X, który potraktował sprawę pryncypialnie. Na ile mógł, poprawił pozew, wziął udział w sześciu rozprawach przed sądem pierwszej instancji, przygotował się do przesłuchania 15 świadków, odbył kilka długich spotkań z klientem w kancelarii, wielokrotnie konferował z nim przez telefon. Opracował i wniósł kilka obszernych pism procesowych. Za niemały trud sąd przyznał mu w wyroku honorarium w wysokości 60 złotych brutto (§ 12 ust. 1 rozporządzenia ministra sprawiedliwości z 28 września 2008 r., DzU z 16 kwietnia 2013 r.). Ponieważ wyrok był niekorzystny, adwokat sporządził i wniósł apelację, a następnie wziął udział w rozprawie odwoławczej. Sąd drugiej instancji powiększył jego honorarium o kolejne 60 złotych. Prowadzenie sprawy zajęło mu ponad 50 godzin. Wychodzi, że pracował za około 2,40 zł za godzinę. W tym miejscu konieczna jest dygresja: 50 godzin to plus minus dwie siódme czasu pracy pracownika zatrudnionego na podstawie umowy o pracę w pełnym wymiarze godzin.

Prawdziwi krezusi

Przy kolegach, którzy – jako pełnomocnicy z urzędu – występują w sprawach z zakresu prawa pracy, sądowi obrońcy z urzędu to prawdziwi krezusi. Już za sam udział w śledztwie, choćby trwało kilka lat i wymagało wizyt w areszcie, pisania wniosków i zażaleń, że o uczestniczeniu w czynnościach śledztwa nie wspomnę, adwokat może zarobić 300 złotych.

Za takie pieniądze można już zaszaleć. Honorarium za taką urzędówkę – jeśli właściwym do jej rozpoznania będzie sąd okręgowy, a sprawa zostanie osądzona np. na 15 całodniowych terminach – wręcz powala. Taki obrońca z urzędu dostanie 1680 zł. Piętnaście dni pracy to 120 godzin, czyli plus minus pięć siódmych czasu pracy pracownika zatrudnionego na podstawie umowy o pracę w pełnym wymiarze godzin. I aż 14 złotych za godzinę. Doprawdy trudno zrozumieć, skąd u aplikantów adwokackich głęboka niechęć do zajmowania się sprawami karnymi, skoro za sprawę o naruszenie posiadania, która zwykle bywa sądzona na wielu terminach, można dostać zaledwie 156 złotych.

Kilka lat temu racjonalny ustawodawca uznał, że obywatelowi niesłusznie ciąganemu po sądach, a konkretnie prawomocnie uniewinnionemu, który korzystał z pomocy obrońcy z wyboru, należy zasądzić opłatę za czynności adwokata z tytułu zastępstwa prawnego (§ 2 ww. rozporządzenia). Anegdota, którą przywołam poniżej – była opowiadana już przed wojną – odzwierciedla praktykę sądów w tym zakresie. Zanim do niej przejdę, dodam, że zasądzając ww. opłatę, sąd powinien brać pod uwagę niezbędny nakład pracy adwokata, charakter sprawy i wkład pracy adwokata w przyczynienie się do wyjaśnienia sprawy i jej rozstrzygnięcia.

A teraz anegdota. Do warsztatu samochodowego zgłosił się właściciel auta, który twierdził, że coś mu chrobocze pod maską. Mechanik posłuchał, wziął młotek i uderzył. Przestało. Należy się 30 złotych, powiedział mechanik. Za co, za jedno uderzenie młotkiem? Za uderzenie należy się złotówka. Reszta jest za to, że wiedziałem, w co i jak uderzyć. Anegdota jak ulał pasuje do historii pana Y i jego obrońcy. Pan Y został wrobiony w sprawę karną. Zanim został zatrzymany, skontaktował się z adwokatem, którego poprosił o pomoc. Y miał pecha, bo prokurator, który prowadził osobiście jego sprawę, właśnie robił karierę i potrzebował spektakularnego sukcesu.

Pomysł, by panu Y postawić zarzut, był groźny. Wszak wiadomo, że większość skazanych siedzi za niewinność. Y nie został aresztowany tylko dlatego, że roztropny sędzia dokładnie przeczytał akta, uważnie wysłuchał argumentów adwokata i w lot pojął bezsens wniosku o tymczasowe aresztowanie. Brawa dla sędziego! Niezrażony niepowodzeniem prokurator wniósł zażalenie, które przegrał. Z kretesem zresztą. Obrońca był przy kliencie na każdym etapie postępowania. Uczestniczył we wszystkich czynnościach śledztwa. Pan Y już na początku sprawy, jak tylko ustało zatrzymanie, podpisał z adwokatem umowę, w której określili wynagrodzenie. Adwokat wystawił fakturę, a pan Y uiścił całą kwotę przelewem bankowym. Proces trwał pięć lat. Pierwszy wyrok uniewinniający został uchylony, co samo w sobie uprawnia twierdzenie, że obrońca nie był kwiatkiem do kożucha.

Adwokat wziął udział w ponad dwudziestu rozprawach, łącznie z dwoma rozprawami odwoławczymi. Młotka, bez którego przytoczenie anegdoty nie miałoby sensu, używał rzadko. Można powiedzieć, że głównie podczas przemówień. Widział, że panuje nad sytuacją. Dlatego nie składał wniosków dowodowych. Później takie zachowanie sąd oceni jako pasywne. Pan Y jest zamożny. Na swój status ciężko i uczciwie pracował przez lata, więc nie widział powodu, by odpuścić opłatę, zwłaszcza że zachowanie prokuratora uważał za szkodliwe społecznie. Zatem, kiedy wyrok uniewinniający się uprawomocnił, wystąpił do sądu o zasądzenie opłaty za czynności adwokata z tytułu zastępstwa prawnego. Niemal umarł ze śmiechu, gdy przeczytał uzasadnienie postanowienia, którym sąd zasądził mu niewielką część całkiem niewysokiego honorarium obrońcy. I on, i adwokat znali anegdotkę. Niestety, sędzia czytał inne lektury. Następnie razem policzyli, że czas, jaki adwokat poświęcił jego obronie, wyniósł nie mniej niż 100 godzin. Okazało się, że honorarium adwokata zostało skalkulowane przez sąd na bazie kilkunastu złotych za godzinę pracy brutto. Pan Y uznał, że walka z wiatrakami nie ma sensu. Obecnie postanowienie pokazuje znajomym jako ciekawostkę.

Proste założenie

Uczyńmy założenie, teoretycznie możliwe, choć wymagające wyobraźni, że wymiar sprawiedliwości – przynajmniej w zakresie szybkości postępowania – zaczyna funkcjonować prawidłowo.

Idąc dalej, załóżmy, że sprawa pracownicza, w której pełnomocnikiem z urzędu był adwokat X, została zakończona w ciągu dwóch miesięcy. Ile takich spraw, zakładając, że czas pracy związany z jej prowadzeniem jest constans i wynosi 50 godzin, może miesięcznie poprowadzić adwokat? Wychodzi na to, że nie więcej niż kilka. Więcej nie da rady, z prostej przyczyny – sądy pracują na jedną zmianę. Tym, którzy zarzucą mi, że bujam w obłokach, odpowiem tak. Ze św. Piatnikiem mam do czynienia od 60 lat. Dlatego wiem, że układ 13 pików na jednej ręce jest statystycznie tak samo prawdopodobny jak 13 blotek. Wprawdzie nigdy nie słyszałem o szczęśliwcu, który dostałby 13 kart w tym samym kolorze (13 blotek los przydzielił mi wiele razy), ale to nie powód, by wykluczyć, że któregoś dnia odkryję 13 dzwonków. Zatem, posługując się statystyką, nie można podważyć założenia, że adwokat X mógł spędzić dwa miesiące, pracując wyłącznie przy kilku urzędówkach takich jak ta, którą opisałem na wstępie. Za honorarium po 120 zł od każdej, czyli po 600 zł miesięcznie.

W powszechnym przekonaniu zawód adwokata jest zawodem wolnym. Zasady wynagradzania adwokatów za urzędówki pokazują, że tak nie jest. Adwokat działający z urzędu nie zawiera z sądem żadnej umowy, nie może negocjować warunków świadczenia pomocy prawnej. Te ustalił minister właściwy ds. sprawiedliwości (vide rozporządzenie z 16 kwietnia 2013 r.), a sąd je wykonuje. Sędzia, gdy orzeka o kosztach za pomoc prawną z urzędu, nie sądzi prawa, bo ma tabelkę. Dura lex sed lex. Rzecz w tym, że kiepskie. Podobno człowiek, który spotka na pustyni lwa, ma możliwość wyboru. Może uciekać w prawo, może w lewo. Jego wybór. Sędzia przyznający adwokatowi wynagrodzenie za urzędówkę nie ma wyboru, pomimo że taki fragment orzeczenia jest częścią wyroku, który sam w sobie jest sumą wyborów i ocen zawartych w orzeczeniu.

Obustronne poważanie

Inaczej jest z zasądzaniem opłat za czynności adwokackie. Tutaj sędziowie mogą orzekać w granicach widełek. Zasądzając opłatę, oceniają wkład pracy adwokata (§ 2 ust. 1 ww. rozporządzenia). Od nas, adwokatów, wymaga się, byśmy szanowali sędziów i sądy. Z tym szacunkiem różnie bywa, mogłoby być zdecydowanie lepiej. Moim zdaniem prawidłowe działanie wymiaru sprawiedliwości wymaga szacunku obustronnego.

Zbyt wiele razy widziałem sędziów, których od wpadki intelektualnej ratowali mądrzy adwokaci. Ale czy można mówić o szacunku w drugą stronę, jeśli sędzia – bez zmrużenia oka – wykpiwa pracę adwokata, który był na tyle profesjonalny i mądry, że będąc z klientem zawsze wtedy, gdy być powinien, nie zadawał głupich pytań i nie składał wniosków, które nie mogły pomóc? Innymi słowy, który wiedział, w co, kiedy i jak uderzyć? Czy o mądrości i wkładzie adwokata w wyrok uniewinniający można mówić dopiero wtedy, gdy pisze jak natchniony byle co, zadaje pytania, na które nie zna odpowiedzi, i składa wnioski dowodowe, których uwzględnienie prowadzi do przewlekłości postępowania?

Godziwy to przymiotnik

Podobno w Polsce obowiązuje prosta zasada: pracujesz, otrzymujesz wynagrodzenie. Godziwe zresztą, bo tak ustalił racjonalny ustawodawca (zgodnie z art. 13 kodeksu pracy pracownik ma prawo do godziwego wynagrodzenia). Godziwy to przymiotnik. Witold Doroszewski już pół wieku temu uważał, że jest przestarzały (Słownik języka polskiego, PAN, 1960). Godziwy to synonim przymiotników takich jak odpowiedni, właściwy, uczciwy itd. Pracowników, czyli osoby zatrudnione na podstawie umowy o pracę, chroni także konstytucja, która gwarantuje minimalne wynagrodzenie. Zgodnie z art. 65. ust. 4 konstytucji określa je ustawa. Obecnie, tj. zgodnie z rozporządzeniem Rady Ministrów z 17 września 2012 r., minimalne wynagrodzenie wynosi 1600 zł. Przepisy o czasie pracy są tak zawiłe, że pozwolę sobie na daleko idące uproszczenie i przyjmę, że miesięcznie pracownik może pracować około 175 godzin. Z prostego obliczenia wynika, że minimalna stawka godzinowa to nieco ponad 9 złotych za godzinę. Tymczasem mecenas X, któremu los przydziela blotki w postaci dziesięciu spraw, których prowadzenie w ciągu dwóch miesięcy zajmie mu około 500 godzin, zarobi aż 1200 zł. Toż to poniżej minimalnego wynagrodzenia. Historia mecenasa X jest statystycznie jednakowo prawdopodobna jak 13 blotek lub 13 pików na jednej ręce.

Adwokat, choć to zawód wolny, to synonim przymusowego ochotnika wykonującego pracę wskazaną przez państwo, które – w pewnym uproszczeniu – określa czas, miejsce i warunki jej świadczenia. Czy w takiej sytuacji państwo nie sytuuje się aby na pozycji pracodawcy? Gdyby taki wniosek był uprawniony, widzę kłopot, bo pracodawca, który nie szanuje zasad zatrudniania pracowników także w zakresie ich wynagradzania, narusza prawo, np. art. 218 § 1 kodeksu karnego, który przewiduje nawet dwa lata pozbawienia wolności dla pracodawcy, który uporczywie płaci zaniżone wynagrodzenie. Państwo, które wypłaca adwokatom zaniżone wynagrodzenia za urzędówki, pozostanie bezkarne. Dlaczego? Bo państwo nie jest osobą fizyczną.

Przymiotniki „sowite" i „marne" to antonimy. Wynagrodzenie sowite cieszy tych, którzy je otrzymują, psuje humor wypłacającym, nawet wtedy gdy konieczność jego wypłacenia jest oczywistą oczywistością. W powszechnym odczuciu adwokaci zarabiają krocie. Na teoretycznie możliwym przypadku adwokata X udowodniłem, że różnie z tym bywa. Znam takich, co zarabiają bardzo dużo, i takich, co muszą żyć bardziej niż skromnie. I czekają na urzędówki, które później prowadzą starannie i rzetelnie. Rzecz w tym, że opinia o dostatkach, w które opływają adwokaci, nie powinna mieć żadnego wpływu na zasady ich wynagradzania za pomoc prawną świadczoną z urzędu. Adwokat ma prawo do godziwego wynagrodzenia nawet wtedy, gdy za jego usługi płaci państwo.

Autor jest warszawskim adwokatem

Sprawa sądowa, jak wiele innych. Pracownik, który czuł się pokrzywdzony przez pracodawcę wniósł pozew o mobbing, przywrócenie do pracy i odszkodowanie. Ponieważ nie miał talentu do pisania – lepiej radził sobie z łopatą – pozew, którego był autorem, nie spełniał elementarnych standardów formalnych. Dlatego już na wstępie procesu sąd przyznał mu pełnomocnika z urzędu. Padło na adwokata X, który potraktował sprawę pryncypialnie. Na ile mógł, poprawił pozew, wziął udział w sześciu rozprawach przed sądem pierwszej instancji, przygotował się do przesłuchania 15 świadków, odbył kilka długich spotkań z klientem w kancelarii, wielokrotnie konferował z nim przez telefon. Opracował i wniósł kilka obszernych pism procesowych. Za niemały trud sąd przyznał mu w wyroku honorarium w wysokości 60 złotych brutto (§ 12 ust. 1 rozporządzenia ministra sprawiedliwości z 28 września 2008 r., DzU z 16 kwietnia 2013 r.). Ponieważ wyrok był niekorzystny, adwokat sporządził i wniósł apelację, a następnie wziął udział w rozprawie odwoławczej. Sąd drugiej instancji powiększył jego honorarium o kolejne 60 złotych. Prowadzenie sprawy zajęło mu ponad 50 godzin. Wychodzi, że pracował za około 2,40 zł za godzinę. W tym miejscu konieczna jest dygresja: 50 godzin to plus minus dwie siódme czasu pracy pracownika zatrudnionego na podstawie umowy o pracę w pełnym wymiarze godzin.

Pozostało 89% artykułu
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie
Opinie Prawne
Michał Romanowski: Opcja zerowa wobec neosędziów to początek końca wartości
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Komisja Wenecka broni sędziów Trybunału Konstytucyjnego