Innych nie będzie. Sprawy Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka zawieszono ze względu na zły stan zdrowia oskarżonych.
I tak oto dochodzimy do paradoksu. Wprawdzie Trybunał Konstytucyjny w 2011 r. uznał w orzeczeniu dekrety Rady Państwa PRL o wprowadzeniu stanu wojennego za niekonstytucyjne, a warszawski Sąd Okręgowy potwierdził, że stan wojenny wprowadziła nielegalnie tajna grupa przestępcza pod wodzą Wojciecha Jaruzelskiego w celu likwidacji „Solidarności", zachowania ówczesnego ustroju oraz osobistych pozycji we władzach, ale nie przełożyło się to na odpowiedzialność konkretnych osób, których decyzje doprowadziły do masakry ludności cywilnej i łamania praw obywatelskich.
Za skutki stanu wojennego odpowiedzieli więc szeregowi zomowcy, wykonawcy owych decyzji. Faktycznie sprawcy stali się nietykalni. Zawodna w tego rodzaju procesach procedura sądowa, kruczki prawne, wreszcie czas sprawiły, że tocząc wieloletnie procesy, prokuratorzy IPN bili głową w mur. Potwierdzając tym samym stare powiedzenie, że jest prawda sądowa i prawda historyczna.
To smutne, że po 25 latach wolnej Polsce nie udało się rozliczyć z przeszłością, choćby w sensie symbolicznym. Nie chodzi przecież o ściganie niedołężnych starców, ślepą zemstę czy chęć odwetu, chodzi o pamięć i drogowskaz dla przyszłych pokoleń.
Badania z ostatnich lat wyraźnie pokazują, że ocena historyczna stanu wojennego rozmija się ze społecznymi odczuciami. Z niektórych analiz wynika wręcz, że grubo ponad połowa Polaków ocenia stan wojenny pozytywnie, jako coś, co uchroniło nas przed radziecką interwencją. Przeczy to podstawowym faktom dawno ustalonym przez historyków.