Bohater Szekspirowskiego dramatu usłyszał wyrok od prawdziwych sędziów, a oskarżyciel, obrona czy biegli to też zawodowcy. Taki eksperyment w łódzkim teatrze im. Stefana Jaracza przeprowadził holenderski reżyser Yan Duyvendak, wystawiając spektakl „Please, Continue (Hamlet)". Salę sądową przeniesiono na scenę. I to dosłownie.
Historia Hamleta rozgrywa się jednak we współczesnych czasach, ale fabuła jest taka sama jak u Szekspira. Po śmierci męża matka głównego bohatera Gertruda szybko ponownie wychodzi za mąż – za brata zmarłego. Hamlet nie może jej tego wybaczyć. I jak w Szekspirowskiej tragedii morduje nożem ukrytego za kotarą Poloniusza, ojca Ofelii, bo myśli, że to ojczym Klaudiusz. Po zbrodni Gertruda kryje syna, pomaga mu też zatrzeć ślady.
Sprawa nie jest oczywista
Głównych bohaterów grali aktorzy, ale Hamleta sądzili prawdziwi zawodowcy.
– Bezsporne stało się, że mamy tu do czynienia z zabójstwem – przekonywał na scenie prokurator Krzysztof Kopania, na co dzień rzecznik łódzkiej prokuratury. I wskazywał, że wyniki sekcji zwłok, zeznania świadków i sprzeczne wyjaśnienia Hamleta uzasadniają twierdzenie, iż działanie sprawcy było zamierzone. – To Hamlet zadał Poloniuszowi jeden cios nożem, w serce, który skutkował zgonem. Choć pokój był słabo oświetlony, musiał jednak widzieć za kotarą kontur postaci, a nie szczura – zwracał uwagę oskarżyciel.
Podkreślał, że na nożu zabezpieczono ślady krwi i odciski palców zabójcy. I zażądał dożywocia.