Sejm uchwalił w piątek, że jeden komornik nie może przyjmować rocznie więcej niż 10 tys. tys. spraw do egzekucji. To istotne ograniczenie wolnego rynku w branży.
Zostawmy na boku kwestię, czy komornicy to element wymiaru sprawiedliwości, czy tylko jego przybudówka. Bo jeśli nawet przybudówka, to bardzo ważna. Nie trzeba tego przypominać Polakom, gdyż już prawie 6 mln wyroków trafia rocznie do egzekucji i liczba ta szybko rośnie. Większość egzekucji dotyczy stosunkowo drobnych kwot, a opłaty komornicze często przekraczają kilkakrotnie sam dług, mimo że komornik najczęściej ogranicza się do wysłania kilku standardowych pism z komputera. Są to zwykle drobne faktury wielkich sieci usługowych czy mandaty straży miejskich, które tuczą wielkie kancelarie. Dość powiedzieć, że niektóre dostają rocznie ponad 200 tys. spraw, a na naszych oczach wyrósł przemysł, fabryki egzekucji długów.
Ograniczenie „przerobu" kancelarii rodzi nadzieje, że komornik będzie osobiście wykonywał czynności egzekucyjne, a przynajmniej je nadzorował. Że kancelaria będzie przypominać urząd, do którego można się udać i zapytać o sprawę, zgłosić zastrzeżenia, a nie internetowy sklep, na dodatek ściągający elektronicznie z naszych kont długi.
Jednak tylko 3 proc. kancelarii ma większy wpływ spraw niż 10 tys., a nieprawidłowości nie dotyczą wyłącznie wielkich. Powinien być to zatem dopiero początek reform. To, że ktoś jest dłużnikiem, nawet alimenciarzem, nie oznacza, że ma być przedmiotem czyichś interesów. Następnym krokiem powinno być skrupulatne przejrzenie stawek komorniczych, bo ich zarobki nie są najważniejsze. Jeśli marzą o wielkich zarobkach, niech się przeniosą do przemysłu, handlu... Jeśli chodzi o naruszenia prawa egzekucyjnego, to może należałoby stosować zasadę prof. Leszka Balcerowicza, że do wymiaru sprawiedliwości trzeba przykładać te same kryteria co do lotnictwa. Standardem powinno był zero wypadków.
A dlaczego nie?