Na łamach „Rzeczpospolitej" już od ponad tygodnia trwa ożywiona dyskusja, czy potrzebna jest gruntowna reforma konstytucji. Dotyka także spraw związanych z szeroko pojętym wymiarem sprawiedliwości i legislacją. Mimo twardych konstytucyjnych zapisów praktyka pokazuje, że niektóre rozwiązania czy instytucje nie funkcjonują dobrze, nie spełniają swojej założonej roli lub stanowią wręcz fikcję czy generator sytuacji patologicznych.
Sprawą wysoce dyskusyjną jest choćby klarowna pozycja sądownictwa w systemie trójpodziału władzy i rola ministra sprawiedliwości, który niezależność sądownictwa zdaje się od strony politycznej podważać. Głównie poprzez rozbudowę instrumentarium nadzorczego nad sądami.
Problematyczna jest również kwestia konstytucyjnego wzmocnienia niezależności prokuratury. Rozpoczęta przed kilkoma laty reforma, która doprowadziła do jej formalnego rozwodu z polityką, zatrzymała się w pół kroku. Mimo formalnej niezależności prokuratura wciąż narażona jest na polityczne wstrząsy czy naciski, choćby za sprawą konstrukcji procedury przyjmowania rocznego sprawozdania z jej działalności czy wpływu polityki na regulamin jej urzędowania.
Od lat sporo zastrzeżeń budzi też jakość procesu legislacyjnego i kwestia odpowiedzialności za złe, a często wręcz szkodliwe prawo. Trzeba zapytać, czy lekiem na te dysfunkcje nie byłoby rozszerzenie roli Trybunału Konstytucyjnego, który mógłby być recenzentem tworzonego prawa, a także reforma Senatu. Miał być swoistym strażnikiem procesu legislacyjnego, ale nie podołał temu zadaniu.
Warto też odpowiedzieć na pytania, co dalej z Trybunałem Stanu, którego rola w obecnym systemie jest iluzoryczna.