Adwokaci czy radcowie prawni chcieliby, żeby absolwenci wydziału prawa umieli pisać pisma procesowe i świetnie rozpracowywali kazusy, właściciele fabryk – żeby inżynierowie znali cały proces produkcyjny. Studenci też chcą, aby profesorowie uczyli ich mniej teorii.

Niewątpliwie same studia powinny łączyć wiedzę ogólną z praktyką. Pozostaje pytanie, czy tak samo powinno być z egzaminem dyplomowym. Czy ma sprawdzać tylko to, w jakim stopniu student korzysta ze zdobytej wiedzy?

Moim zdaniem nie. Napisanie glosy, przeprowadzenie projektu na zamówienie firm – to powinny być elementy studiów, a nie ich podsumowanie. Absolwent po pięciu latach nauki, często na koszt podatnika, musi umieć wybrać metodologię, przeprowadzić badania, dokonać ich analizy, porównać swoje wyniki z innymi wynikami oraz opisać to w zwięzły i prosty sposób. Egzaminy i pracę odtwórczą ma już za sobą. Przebrnął przez nie, bo ma przecież licencjat. Teraz stara się o wyższy stopień, a ten wymaga pracy i otwartego umysłu. I to zarówno od niego, jak i od promotora. Nie można obniżać poprzeczki dla przyszłych magistrów, bo wtedy uniwersytety zamienią się w zwykłe zawodówki.

Egzamin dyplomowy nie może być tylko praktyczny, bo magisterium to jednak coś więcej niż licencjat. Przed uczelniami stoi więc duże wyzwanie. Muszą one na nowo określić rolę studiów magisterskich, ale nie zmieniając ich w naukę w zawodówce.