Oczywiście. Poza tym działałem w kole naukowym. Organizowaliśmy wyjazdy i konferencje. Wyjeżdżaliśmy na obozy koła naukowego – w góry i w lasy. Były zajęcia merytoryczne, ale głównie chodziło o zabawę. Koło naukowe prawników było podzielone na sekcje. Ja od razu należałem do sekcji cywilistycznej.
Dość szybko, bo na trzecim roku, zostałem prezesem koła. Byłem na wymianie w Amsterdamie, kiedy wybrano mnie na tę funkcję. Wcześniej oczywiście wyraziłem wstępną zgodę, ale po powrocie zostałem zaskoczony informacją o wyborze. Oprócz działalności w kole miałem też swoje pasje – muzykę i fotografię. Od czasu do czasu domową łazienkę zamieniałem w ciemnię i wywoływałem zdjęcia. Uprzedzałem rodziców, że pod żadnym pozorem nie mogą do niej wchodzić przez dwie godziny.
Kiedy zdecydował się pan zostać na uczelni?
Już na trzecim roku studiów po egzaminie z prawa międzynarodowego prywatnego prof. Jakubowski zaproponował, żebym pisał u niego doktorat. Temat rozprawy doktorskiej poznałem wcześniej niż pracy magisterskiej. Byłem już wtedy umówiony z prof. Dybowskim na asystenturę. Ostatecznie prof. Czachórski zaproponował kompromis. Zostałem asystentem w zakładzie prawa cywilnego u prof. Dybowskiego, ale pracę doktorską pisałem u prof. Jakubowskiego. To był dość nietypowy układ.
Zajmował się pan też polityką.
Mój brat dobrze znał Zbigniewa Bujaka. Uczestniczyłem w zakładaniu partii Ruch Obywatelski Akcja Demokratyczna. Jej liderami byli Bujak i Frasyniuk. Potem działaliśmy w partii, która miała jednego posła – właśnie Zbyszka Bujaka. Był to Ruch Demokratyczno-Społeczny. Wszedł on w skład Unii Pracy, w której byłem przewodniczącym sądu koleżeńskiego. W 1997 r. kandydowałem do Sejmu, niestety, nieskutecznie. Partia nie przekroczyła progu wyborczego. Następnie przystąpiliśmy do Unii Wolności. Przez kilka lat byłem członkiem jej Rady Krajowej. Kiedy doszło do rozłamu w UW, nie mogłem się z tym pogodzić. Zrezygnowałem z polityki. Straciłem wszystkie złudzenia.