Układając ankietę, którą samorząd adwokacki przeprowadził wśród swoich członków, zdawałem sobie sprawę, że dotyczy spraw, o które trzeba pytać. Wiedziałem także, że ewentualna niechęć do pytań nie wynika z ich niedoskonałości ani wadliwego sformułowania. Tej niechęci nie powodowały także imponderabilia adwokatury, które nie mogły być przecież naruszone samym pytaniem o sprawy fundamentalne. Niechęć do pytań bierze się z niechęci do zmian. Nie do tych rewolucyjnych, bo wtedy nikt nie pyta. To niechęć do zmian jakichkolwiek.
Życzliwie i poważnie
Wynik badania ankietowego – jak zresztą wszystko inne – można sprowadzić do absurdalnej tezy i wtłoczenia jej w usta respondentów. Ale przecież chodzi o interpretację życzliwą i poważną. W toku takiej interpretacji należy brać pod uwagę, że ankietę wypełnia wielu respondentów. Nie można wyników ogólnych przypisywać każdemu. Adwokat opowiadający się za konstrukcją spółki kapitałowej mógł być przeciwny dopuszczeniu stosunku pracy. Ankieta nie jest więc „projektem wykonawczym" strategii każdego adwokata, lecz badaniem. A jeden wniosek ogólny z ankiety jest pewny. Środowisko oczekuje poszerzenia możliwości zdobywania rynku. Nie akceptuje hibernacji zawodu, z uzasadnieniem ex cathedra, że wszelkie zmiany są sprzeczne z istotą zawodu adwokata.
Nie przyjmuję więc, że adwokatura zwariowała. Ani że wyniki ankiety zawierają „tyle niekonsekwencji, z której udzielający odpowiedzi nie zdawali sobie sprawy", że jej interpretacja musi prowadzić do wniosku, iż „adwokat będzie jednocześnie pracownikiem spółki kapitałowej rozdzielającej anonimowe sprawy anonimowych klientów wybranym pracownikom". Do takiego wniosku mogłaby prowadzić interpretacja nieżyczliwa, niechętna jakimkolwiek zmianom, zmierzająca do spetryfikowania adwokatury. Takiej interpretacji nie śmiałbym imputować tak znakomitemu adwokatowi jak adw. dr hab. Szymon Byczko. Sądzę więc, że błędnie potraktował on ogólny wynik ankiety, tak jakby pochodził z jednolitych odpowiedzi – od każdego respondenta.
Odpowiedzialność rozmyta
Nie mogę zgodzić się z argumentem, że osobisty charakter usługi adwokackiej wyklucza konstrukcję spółki kapitałowej, gdyż „klient zawierałby umowę ze spółką, która następnie zlecałaby wykonywanie usług swojemu pracownikowi". Przecież identycznie jest w spółce osobowej. Umowa zawierana jest ze spółką. Sprawę – po udzieleniu imiennego pełnomocnictwa – prowadzi adwokat związany ze spółką innym stosunkiem prawnym (wspólnik na podstawie umowy spółki, często uzupełnionej umową zobowiązaniową, lub współpracownik działający na podstawie innej umowy ze spółką). Możliwość wykonywania zawodu w spółce kapitałowej nie jest immanentnie związana z akceptacją pozostawania adwokata w stosunku pracy. Notabene relacja pomiędzy prawnikiem a spółką, oparta na innym niż umowa o pracę stosunku prawnym, może być również wykorzystana wobec adwokata będącego członkiem zarządu spółki kapitałowej (już dziś ta relacja funkcjonuje – choć w ograniczonym zasadami etyki zakresie).
Od wejścia w życie kodeksu spółek handlowych i przyznania zdolności prawnej spółkom osobowym jedyna istotna różnica między spółką osobową a kapitałową dotyczy odpowiedzialności. I tak różnicę tę rozmywa konstrukcja ograniczająca odpowiedzialność w spółce partnerskiej, komandytowo-akcyjnej i komandytowej. Wielu adwokatów korzysta dziś w praktyce z ograniczenia odpowiedzialności komandytariusza. Czy zatem istotnie ograniczenie odpowiedzialności w spółce kapitałowej kłóci się z istotą naszego zawodu? Nie sądzę. Przecież już dziś nie obowiązuje zasada nieograniczonej osobistej odpowiedzialności prawnika. Właściwa interpretacja konstytucyjnej wolności gospodarczej wymaga pozostawienia samemu adwokatowi formy prowadzenia działalności.