Sekwencja zdarzeń była następująca: Państwowa Komisja Wyborcza odrzuciła sprawozdanie wyborcze PiS, co oznaczało utratę przez partię Jarosława Kaczyńskiego milionów złotych. W odpowiedzi PiS zaskarżyło tę decyzję do Sądu Najwyższego. Izba Kontroli Nadzwyczajnej uznała skargę PiS, co teoretycznie miało doprowadzić do zmiany decyzji PKW i przyjęcia sprawozdania partii. Dotychczasowa praktyka wskazywała, że komisja w takich sytuacjach działa automatycznie, nie próbując przeciwstawiać się werdyktowi SN, zwłaszcza że nie może badać sprawozdania od nowa.
Czytaj więcej
Obrady Państwowej Komisji Wyborczej w sprawie sprawozdania finansowego komitetu wyborczego PiS z...
Sąd Najwyższy o sprawozdaniu PiS. Czy PKW może zmusić do reformy sądownictwa?
Tym razem było inaczej. PKW, po burzliwych obradach, postanowiła jednak zawiesić podjęcie decyzji do czasu systemowego wyjaśnienia statusu kwestionowanej izby oraz sędziów w niej zasiadających. Ten ruch spowodował, że miliony złotych, które miały trafić na konta PiS, znalazły się w zawieszeniu, a raczej w próżni prawnej, z której trudno będzie wyjść. Eksperci spierają się o to, czy to rzeczywiście wyrok, czy nie, bo kwestionowany jest status Izby Kontroli Nadzwyczajnej. Jednak klucze do budżetowego sejfu trzyma minister finansów, który zdecyduje, czyje rozumienie prawa jest wiążące.
Zastanawiająca wypowiedź szefa PKW Sylwestra Marciniaka
Dość złowieszczo zabrzmiała za to wypowiedź sędziego Sylwestra Marciniaka, przewodniczącego PKW, który zasugerował, że taki stan zawieszenia komisji może zagrozić przeprowadzeniu przyszłorocznych wyborów prezydenckich i doprowadzić do kryzysu. Wypada mieć nadzieję, że słowa osoby odpowiedzialnej za organizację wyborów mają charakter publicystyczny i są wypowiedziane pod wpływem emocji, nie są natomiast chłodną analizą prawną sytuacji i jej dalszych konsekwencji.
Naiwnością jest liczenie na to, że zawieszenie prac komisji i groźba wyborczych perturbacji miałyby skłonić głównych graczy politycznych do kompromisu i ekspresowej reformy sądownictwa. To jest oczekiwanie, które nie liczy się z politycznymi realiami. Przy tak silnym konflikcie, gdzie walka idzie o kontrolę nad każdą instytucją publiczną, żadnego współdziałania nie będzie. To już walka na noże, a nie subtelne argumenty prawne. A w przypadku Izby Kontroli Nadzwyczajnej chodzi przecież o kontrolę nad wszystkimi polskimi wyborami.