Dariusz Lasocki: 16,5 km do najbliższej komisji wyborczej

Dlaczego działania profrekwencyjne państwa spotykają się z negatywnymi komentarzami i decyzjami części klasy politycznej? Dlaczego głosy mieszkańców podkarpackiego Wołosatego, podlaskiej Romanówki czy przygranicznych Momajn są za drogie dla polskiej demokracji?

Publikacja: 22.03.2023 07:21

Dariusz Lasocki: 16,5 km do najbliższej komisji wyborczej

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Z niemałym zdumieniem przysłuchiwałem się opiniom i komentarzom senatorów oraz szerokiego grona ekspertów (akademików) podczas posiedzenia trzech połączonych komisji senackich debatujących 17 lutego br. nad zmianami w kodeksie wyborczym. Regulacja ta została mocno przebudowana już w 2018 r., kiedy to ustawodawca nowelą zwiększył udział obywateli w procesie wybierania, funkcjonowania i kontrolowania niektórych organów publicznych. Obecna zmiana ma m.in. na celu zwiększenie frekwencji w wyborach, ale instrumenty prawne w tym zakresie były dostępne przed zmianą.

Co z tą frekwencją?

Demokracja zakłada partycypację: demos (lud) i kratos (władza). Grecki pierwowzór (demokracja ateńska) oparty był na bezpośrednim uczestnictwie obywateli (ich części z prawem głosu – demotes). Ówczesna agora to dzisiejszy parlament. Dawne bezpośrednie głosowanie to obecnie akt wyborczy. Aktywność obywateli w życiu publicznym (tu: podczas wyborów) analizuje się w ujęciu frekwencji. O zagadnieniu tym napisano tomy, a polscy politycy przez ostatnie 30 lat odmieniali frekwencję przez wszystkie przypadki.

Amerykański socjolog prof. Seymour Martin Lipset (George Mason University) wskazywał, że brak partycypacji i reprezentacji odzwierciedla również nieistnienie społeczeństwa obywatelskiego. Z kolei prof. David Beetham (University of Leeds) podkreślał ważkość frekwencji wyborczej jako jednego z najistotniejszych elementów legitymizujących władzę. Podobnie sprawę frekwencji traktuje prof. Paweł Śpiewak (Uniwersytet Warszawski), który mówiąc o niskiej frekwencji, tłumaczy ją nie tyle brakiem zaufania, ile rodzajem wyuczonej bierności, i ocenia ją negatywnie.

A zatem niska frekwencja co do zasady jest zjawiskiem niepożądanym. Nie inaczej postrzegali ją polscy czołowi politycy. Prezydent Aleksander Kwaśniewski, komentując zbliżające się w 2009 r. wybory do Parlamentu Europejskiego, podkreślał, że frekwencja w wyborach jest elementem polskiej wiarygodności w Europie (PAP, 12 maja 2009 r.). Grzegorz Schetyna, prognozując wynik w wyborach samorządowych 2010, komentował, że frekwencja blisko 50 proc. byłaby wielkim sukcesem (Money.pl, 19 listopada 2010 r.). Jednocześnie w kolejnym roku optował za tym, aby wybory były dwudniowe oraz że trzeba zrobić wszystko, aby frekwencja była wysoka. Donald Tusk w kampanii wyborczej do parlamentu w 2011 r. cieszył się, że prezydent działa na rzecz większej frekwencji. Dodawał, że dobrym pomysłem jest, by prezydent miał patronat nad tym, żeby wybory w Polsce były wyborami możliwie powszechnymi (Interia, 25 września 2011 r.).

Podobne komentarze padły w trakcie kampanii prezydenckiej w 2015 r., gdzie ówczesny szef Rady Europejskiej liczył nawet na 50-proc. frekwencję w II turze wyborów (Interia i Onet, 22 maja 2015 r.). Leszek Miller, komentując wynik SLD w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2014 r., stwierdził, że żałuje, że w 10. rocznicę wejścia Polski do UE mamy tak niską frekwencję (Onet, 26 maja 2014 r.). Z kolei pan Włodzimierz Kosiniak-Kamysz na falach Radia Kraków zaznaczył, że prognozowana wysoka frekwencja wyborcza (w wyborach parlamentarnych roku 2019) będzie sprzyjała Polsce. I to jest najważniejsze – zaznaczył. Pan Szymon Hołownia przed wyborami do Sejmu 2019 r. oświadczał, iż wierzy w większą frekwencję (Facebook.com, 26 maja 2019 r.).

Jarosław Kaczyński w jednej ze swoich wypowiedzi podkreślał, że niska frekwencja stawia demokrację w Polsce pod znakiem zapytania, a w kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego w 2019 r. mówił, iż najważniejsza jest wysoka frekwencja w tych wyborach i będzie o nią zabiegał (Money.pl, 4 października 2023 r.; PAP 21 maja 2019 r.).

Tożsame podejście mają akademicy i publicyści. Prof. Wojciech Sadurski zakreślił trzy warunki, które demokratyczna opozycja musi spełnić, by móc marzyć o zwycięstwie, nie licząc na cud: koalicja, frekwencja, program (Wyborcza.pl, 11 stycznia 2023 r.). Hamletyzując, ale jednak afirmatywnie, eksperci Fundacji Batorego podkreślają walor wyższej frekwencji w wyborach („Rekordowa frekwencja?”, M. Żerkowska-Balas). Jednocześnie jeden z programów tejże fundacji, Masz Głos, Masz Wybór, stawia sobie za cel zwiększenie zainteresowania obywateli sprawami ich lokalnych społeczności i zachęcenie do uczestnictwa w życiu publicznym, w tym do świadomego i odpowiedzialnego udziału w wyborach powszechnych, prowadząc działania na rzecz zwiększenia frekwencji wyborczej.

Jednym z podstawowych obowiązków Państwowej Komisji Wyborczej jest prowadzenie i wspieranie działań informacyjnych zwiększających wiedzę obywateli na temat prawa wyborczego, w szczególności zasad głosowania oraz warunków ważności głosu w danych wyborach (art. 160 § 9 kodeksu wyborczego). Podczas każdych wyborów to właśnie PKW podaje (wyczekiwane przez opinię publiczną) komunikaty o frekwencji. Zachęcanie do aktu wyborczego jest niekwestionowanym obowiązkiem organów państwa, jak i polityków.

Dlaczego więc działania profrekwencyjne (vide zmiany w kodeksie wyborczym), w tym także działania PKW (ex art. 160 § 9 kodeksu wyborczego), konfrontują się z negatywnymi komentarzami i decyzjami części klasy politycznej (głosowanie zmian w kodeksie wyborczym 9 marca 2023 r.: za – 235, przeciwko – 216)?

Czytaj więcej

Hermeliński o Kodeksie wyborczym: prezydent nie powinien tego robić

Senaccy eksperci

„Czy państwo stać na walkę o każdy głos”? Zdanie to zostało wypowiedziane przez profesora prawa konstytucyjnego (eksperta Senatu), podczas debaty w wyższej izbie parlamentu. Dalej padły słowa (pytania) o koszt głosu wyborczego i niegospodarność. Rozumiejąc swoistość, jak również ważkość słów ekspertów, akademików, publicystów czy wreszcie polityków, nie mogę wyjść z podziwu, że słowa te jednak padły. Obowiązkiem każdego bytu państwowego jest dbanie i zabieganie o partycypację, aktywność, a co za tym idzie – świadomość polityczną i prawną swoich obywateli. Kosztem (w pieniądzu) demokracji są wybory, referenda, ale także wydarzenia budujące wspólnotę polityczną i narodową. Ale demokracja umożliwia zadawanie pytań, nawet tych niemądrych.

Wielkomiejska perspektywa

Aby obywatel z bieszczadzkiego Wołosatego (45 mieszkańców) mógł oddać głos w wyborach, musi pokonać 16,5 km i dojechać do komisji obwodowej w Stuposianach. Zamieszkujący wieś Radacz (Zachodniopomorskie, 383 mieszkańców) oddają swój głos w oddalonym o 12,5 km Silnowie. Wyborca z Momajn (nieopodal granicy z Rosją, 105 mieszkańców) musi przejechać 5 km. Taką samą odległość muszą pokonać mieszkańcy podlaskiej Romanówki (69 obywateli) do komisji w Majewie Kościelnym. To są obywatele, podatnicy i wyborcy.

Stołeczna dzielnica Praga-Południe (200 tysięcy mieszkańców) to ponad 85 obwodowych komisji wyborczych. Spacerem po chodniku czy rowerem po bezpiecznej ścieżce, z nowoczesną infrastrukturą, oświetleniem, przejściami dla pieszych – dystans do urny wyborczej od 500 do 800 metrów. To jest udziałem chociażby mieszkańców osiedla Saska, którzy głosują w nieodległych szkołach (kilkanaście tysięcy osób). I jeszcze może Łomża, bo mieszkańców ul. Bernatowicza dzieli od urny wyborczej zaledwie 750 metrów. To są obywatele, podatnicy i wyborcy.

Czytaj więcej

Co zmienia Kodeks wyborczy podpisany przez prezydenta

PKW stabilnie

Kiedy Europejska Komisja na rzecz Demokracji przez Prawo (European Commission for Democracy Through Law) zwana potocznie Komisją Wenecką przyjmowała w 2002 r. kodeks dobrych praktyk w sprawach wyborczych (Code of Good Practice in Electoral Matters), nie przewidywała, że implementacja jego najistotniejszych elementów w Polsce będzie miała miejsce dopiero w 2018 r.

Pisząc o istotnych postanowieniach tegoż kodeksu, należy wspomnieć o obecnym składzie Państwowej Komisji Wyborczej (por. „Państwowa Komisja Wyborcza na wzór europejski” – „Rzeczpospolita”, 12 lutego 2020 r.). Jest on bowiem jednoznacznym odwzorowaniem postanowień kodeksu Komisji Weneckiej, a naczelnym przymiotem PKW jest jej pluralizm.

Stosownie do punktu II.3.1.c „Wytycznych dla wyborców”, przyjętych przez Komisję Wenecką na 51. sesji plenarnej w Wenecji 5–6 lipca 2002 r. (stanowiących składową kodeksu) „Centralna Komisja Wyborcza musi mieć charakter stały”. I dalej: „w jej składzie winien się znaleźć: (1) co najmniej jeden członek reprezentujący sądownictwo, (2) przedstawiciele partii politycznych znajdujących się w parlamencie lub takich, które uzyskały co najmniej dany procent głosów (…)” (por. II.3.1.d. kodeksu). Liczne głosy polityków i publicystów, jak również sędziów czy wreszcie byłych członków PKW (ze składu stricte sędziowskiego) przez ponad trzy lata kwestionowały obecny skład centralnego organu wyborczego.

Nie tylko więc z kronikarskiego obowiązku należy przypomnieć, że obecni członkowie PKW zostali wybrani 423 głosami obecnego Sejmu RP w grudniu 2019 r. Pomimo iż w puli głosów znajdują się również cenne głosy partii opozycyjnych, to bardzo często w ocenach i wypowiedziach pobrzmiewa przekonanie, że art. 157 § 4a kodeksu wyborczego nie jest im znany czy też po prostu pomijają go w swoich opiniach. Mówi on tyle, że siedmiu kandydatów na członków PKW wskazują kluby parlamentarne lub poselskie, ergo byty ze wszech miar polityczne. Kandydaci tacy muszą jednocześnie spełniać kwalifikacje do zajmowania stanowiska sędziego.

Jest więc PKW silna pluralizmem jej członków. Organ nie jest oderwany od polskiej rzeczywistości i wsłuchuje się w jej żywy (jak to w demokracji) puls.

Autor jest radcą prawnym, od 2020 r. jest członkiem Państwowej Komisji Wyborczej.

Tekst wyraża wyłącznie jego prywatne opinie.

Z niemałym zdumieniem przysłuchiwałem się opiniom i komentarzom senatorów oraz szerokiego grona ekspertów (akademików) podczas posiedzenia trzech połączonych komisji senackich debatujących 17 lutego br. nad zmianami w kodeksie wyborczym. Regulacja ta została mocno przebudowana już w 2018 r., kiedy to ustawodawca nowelą zwiększył udział obywateli w procesie wybierania, funkcjonowania i kontrolowania niektórych organów publicznych. Obecna zmiana ma m.in. na celu zwiększenie frekwencji w wyborach, ale instrumenty prawne w tym zakresie były dostępne przed zmianą.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Podsłuchy praworządne. Jak podsłuchuje PO, to już jest OK
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją