Aż 72 proc. Polaków uważa, że mieszkania są dziś niedostępne dla zwykłego śmiertelnika. To sygnał, że mamy do czynienia z poważnym systemowym defektem. I który, jeśli nie zostanie rozwiązany, spowoduje równie poważne konsekwencje społeczne.
Własne mieszkanie jest fundamentem życia. Buduje się na nim przyszłość, plany, zakłada rodzinę, czasem podejmuje decyzję o posiadaniu dzieci. Teraz ten fundament się chwieje. Jeżeli ceny mieszkań w aglomeracjach przebiły już grubo ponad 10 tys. zł za mkw., to w żaden sposób nie odpowiadają portfelom większości Polaków. Do tego dochodzi jeszcze blokada kredytowa związana z wysokimi stopami i koło się zamyka.
Ile bowiem musi zarabiać młody człowiek lub jak astronomiczny kredyt musi otrzymać, aby pozwolić sobie na lokum wielkości budy dla psa? Z przeszłości wiemy, jak destrukcyjny jest brak perspektyw. Społecznie dewastujący, zniechęcający do działania, rozwoju. A skłaniający do ucieczki, wyjazdu.
Dlaczego dokonując skoku cywilizacyjnego w Polsce, poprawiając poziom życia, bogacąc się, doszliśmy do momentu, że mieszkanie stało się dobrem luksusowym, dostępnym dla nielicznych?
Sprawy frankowiczów wiele nas nauczyły, ale czy państwo wyciągnęło z tego wnioski? 15 lat temu uformowała się kategoria ludzi złapanych w pułapkę drogich quasi-kredytów, których wartość przekraczała czasem podwójnie wartość mieszkania. Taka sytuacja dla wielu oznacza blokadę rozwoju. Nie tylko jeśli chodzi o chęć zakupienia większego „M” czy powiększenia rodziny, ale też podjęcia ryzyka, inwestycji. Taki bagaż okazał się zbyt ciężki. Wbrew zasadzie, że niepodejmowanie ryzyka jest największym ryzykiem.