Jeszcze w połowie 2015 r. branża energetyki odnawialnej miała pozytywną opinię o przyszłości rynku energetyki wiatrowej. Dzięki uchwalonej w maju 2015 r. ustawie o odnawialnych źródłach energii przepisy stały się bardziej klarowne, a deklarowany, oparty na aukcjach, nowy system wsparcia spowodował, że spodziewano się bardzo dużej liczby nowych projektów z zakresu energetyki wiatrowej. Niestety, przyjęcie procedowanego projektu ustawy o inwestycjach w elektrownie wiatrowe w obecnym kształcie może doprowadzić do wstrzymania rozwoju tego sektora i do upadku spółek posiadających prawa do istniejących parków wiatrowych. Niedawno temat ten z perspektywy obywatela i branży analizowała „Rzeczpospolita". Naszym zdaniem należałoby się także pochylić nad możliwościami zmiany założeń projektu.
W skrócie projekt zakłada wprowadzenie minimalnej odległości farm wiatrowych od pojedynczego budynku mieszkalnego równą 10-krotnej wysokości masztu wraz z łopatami wirnika. Kolejną propozycją jest, aby lokalizacja elektrowni wiatrowych mogła nastąpić jedynie na podstawie zapisów miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, a nie jak dotąd także na mocy decyzji o warunkach zabudowy. Propozycje te są wadliwe, ponieważ w polskich realiach mogą oznaczać brak możliwości postawienia nowych farm wiatrowych z uwagi na wymóg oddalenia farmy o ok. 1,5–2 km od zabudowania oraz dlatego, że uboższych gmin nie będzie stać na przeprowadzenie procedury uchwalenia planu zagospodarowania. Dla porównania warto wskazać, że najmniejszą rekomendowaną minimalną odległością jest 200 m (w Portugalii), w Niemczech – od 300 do 1000 m (w różnych landach), w Hiszpanii – od 500 do 1000 m. Odległości te liczy się jednak od granic zabudowy miast i wsi (a nie od pojedynczego budynku). Zagrożone są także już istniejące projekty, ponieważ nowe prawo uniemożliwi ich rozbudowę. Dodatkowo, niektóre projekty w toku, niespełniające warunku odpowiedniej odległości, musiałyby zostać zakończone. Ustawa nie przewiduje zaś zwrotu nakładów dla przedsiębiorców.
Skutki finansowe
Proponowana ustawa „antywiatrakowa" nakłada na przedsiębiorców dodatkową, płatną co dwa lata, daninę w postaci opłaty za czynności Urzędu Dozoru Technicznego („UDT") za uzyskanie pozwolenia na eksploatację, a także za dopuszczenie do eksploatacji po każdej naprawie i modernizacji instalacji. Opłata ustanowiona na poziomie 1 proc. wartości inwestycji (przynajmniej do czasu wydania przepisów wykonawczych) w rzeczywistości może wynieść od 70 do 100 tys. zł dla pojedynczej turbiny wiatrowej. Średniego rzędu inwestycja to bowiem ok. 7 mln zł. Zasadnym pytaniem jest, czy w jakikolwiek sposób opłata jest miarodajna względem czynności podejmowanych przez UDT.
Projekt wprowadza także definicję elektrowni wiatrowej, zgodnie z którą całość konstrukcji będzie budowlą w rozumieniu przepisów prawa budowlanego. Zmiana ta przełoży się na konieczność zapłaty podatku od nieruchomości nie tylko za fundament i zakotwiony maszt, ale za całą budowlę, co spowoduje 4-krotny wzrost podatku. Warto wskazać, że podobne zapisy nie odnoszą się do żadnych innych obiektów elektroenergetycznych. Mimo że oficjalnie zmiana ta motywowana jest potrzebą objęcia turbin kontrolą nadzoru budowlanego, to nie trudno się domyślić, że ma ona spowodować zwiększenie wpływów do budżetu.
Oczywistym skutkiem proponowanych rozwiązań będzie także pogorszenie się rentowności projektów, ponieważ według obliczeń Polskiej Izby Gospodarczej Energetyki Odnawialnej i Rozproszonej obciążenie nowymi podatkami stanowiłoby 44 proc. przychodów ze sprzedaży energii.