Część komentatorów zapomina o tym fakcie i spodziewa się po prezydencie, że będzie samodzielnym politycznym bytem, który korzysta w pełni z prezydenckich prerogatyw, w szczególności weta, nie oglądając się na inne segmenty władzy. Mija rok – mówią, PiS uchwalił wiele kontrowersyjnych ustaw, a prezydent ich nie wetuje. Nie jest więc prezydentem wszystkich Polaków, nie wypełnia swoich obowiązków.
Weto jest rzeczywiście poważną bronią, zwłaszcza kiedy partia rządząca ma minimalną większość w Sejmie, a do przegłosowania weta niezbędne jest 5/6 głosów. Gdyby prezydent z niego korzystał, pewnie łatwo znalazałby poklask wśród opozycji, ale partię rządzącą wpędziłby w kłopoty. Gdyby więc doszło do rozdźwięku między prezydentem a rządem (zresztą nie można wykluczyć, że dochodziło), to naturalnym zachowaniem prezydenta powinno być w pierwszej kolejności niepubliczne porozumienie, a nie robienie demonstracji z wetem.
Weto jest narzędziem na wyjątkowe sytuacje, gdyż to parlament ma wyłączność na uchwalanie ustaw i wraz z rządem prowadzi lwią część polityki. Wetowanie motywowane interesem politycznym prezydenta np. ze względu na drugą kadencję czy nawet dla realizacji jego własnej politycznej wizji, choć formalnie zgodne z prawem, byłoby nadużyciem władzy.
Konstytucja, ale i rozsądek, wymagają współdziałania prezydenta z parlamentem i rządem. To głównie z powodu wad polskiego ustroju konstytucyjnego, w szczególności długich okresów tzw. koabitacji (kiedy rząd i prezydent pochodzą z różnych obozów) przyzwyczailiśmy się do rywalizacji, a nawet wojny wewnątrz władzy wykonawczej. Ta kadencja, niezależnie od meritum polityki PiS, rokuje względne przynajmniej porozumienie we władzy wykonawczej. To z pewności dobra strona tego roku prezydentury, tym bardziej że mamy wiele innych konfliktów zwłaszcza władzy wykonawczej z sądowniczą.