Nowelizacja ustawy o ochronie przyrody dopuszczająca szybką wycinkę drzew to bardzo dobry przykład najnowszej tendencji ustawodawcy: przepisy należy uchwalać szybko, bez nadmiernej dbałości o procedury. Jak widać, ma to nieprzewidziane skutki. Zapewne sam ustawodawca złapał się za głowę, obserwując masowe cięcie drzew.
Wycinka drzew to niejedyny przykład. Niedawno – w sferze gospodarki nieruchomościami – mieliśmy ekspresowe jak na tego rodzaju materię de facto zamknięcie rynku nieruchomości rolnych (poprzez radykalne ograniczenia możliwości ich zbywania), na szczęście na razie nieudaną próbę ekspresowych zmian statusu prawnego Warszawy, a także powoływanie nader oryginalnej komisji reprywatyzacyjnej. Mieliśmy poza tym niezliczone zmiany stanu prawnego Trybunału Konstytucyjnego. Wszystko bardzo, bardzo szybko...
Wcześniej było za wolno
Zwolennicy tak szybkiego procedowania odpowiadają, że to reakcja na wcześniejszy tzw. imposybilizm ustawodawcy. Wcześniej – trzeba to przyznać – wszelkie zmiany postępowały bardzo wolno. Za kulisami mnożyły się liczne projekty kompleksowych zmian różnych regulacji, ale stosunkowo rzadko wchodziły szeroko w życie. Dopiero pod koniec minionej kadencji można było zaobserwować próby energiczniejszych działań, czego przykładem są chociażby ustawa krajobrazowa czy ustawa rewitalizacyjna. Pewnym problemem było dokonanie małych korekt, chociażby poprawienie regulacji dotyczących wielkopowierzchniowych obiektów handlowych, które przez lata straszyły zróżnicowanymi interpretacjami.
Więcej światła!
Ktoś mógłby wzruszyć ramionami: czyli jak prawo jest uchwalane szybko, to źle, a jak wolno, też niedobrze... I rzeczywiście, pamiętać trzeba, że o dobrych zmianach ustawowych wygodniej jest pisać (tworząc nawet kompleksowe programy zmian), a trudniej je wdrażać. I łatwo deklarować, że prawdziwe zmiany prawa z jednej strony muszą być poprzedzone szeroką debatą i analizą, ale w końcu powinny zostać wdrożone. Osiąganie takiego złotego środka bywa bardzo trudne. Może jednak taka jak obecnie podróż ustawodawcy od jednej skrajności do drugiej trochę nas do tego przybliży? I pomoże opracować przynajmniej koncepcję działań w tym zakresie?
Przewodnikiem może być tu nieodżałowany Stefan Kisielewski. W jednym z felietonów pisał o motywach przewodnich swoich postaw. Przez pewien czas takim motywem było słowo „nie" Po październiku 1956 r. słowo „tak". I w końcu zastąpił je słowem „lampa". Jak tłumaczył: nie wyznaję żadnej doczesnej teorii czy doktryny uważającej, że znalazła rozwiązanie zagadki świata, że raz na zawsze określiła i uporządkowała naszą wiedzę o świecie. Dla mnie świat ciągle spowity jest mrokiem tajemnicy. A w mroku każdy człowiek potrzebuje światła, własnego światła, bo każdy idzie własną drogą. I to właśnie moja lampa. Lampa to znaczy światło. Jaka jest ta lampa? Osobiście mam skłonność do konserwatyzmu i mimo postępów wynalazczości posługuję się szeroko niegdyś stosowaną lampą starego, uniwersalnego typu.