Można próbować zachęcić Polki do rodzenia dzieci. Ale żeby to się udało, trzeba długoletnich kompleksowych programów socjalnych, znacznie bardziej hojnych niż Rodzina 500+. Jednak nawet gdyby masowo zaczęło przybywać najmłodszych Polaków (gigantycznego baby boomu na razie nie widać), muszą upłynąć dwie dekady, by dzieci z wykreowanego w ten sposób wyżu zaczęły pracować i w ten czy inny sposób łożyły na utrzymanie emerytów. Tych ostatnich będzie zresztą i tak coraz więcej, bo – choćbyśmy nie wiem jak narzekali na kiepską służbę zdrowia, chemię w żywności i smog – żyjemy coraz dłużej.
Tymczasem tym właśnie przyszłym emerytom, a dziś 40-latkom, potrzebne jest jakieś rozwiązanie problemów finansowania ich przyszłości. I to już teraz. Jeśli nie będziemy nic robić, to dostaną do ręki około 850 zł miesięcznie.
Oczywiście nie można mieć do rządu pretensji, że nic nie robi. Tyle że zaproponował on reformę wprowadzającą pracownicze plany kapitałowe, a te nie dają emerytury dożywotniej. Być może warto się zastanowić nad „ZUS-em totalnym", czyli obłożeniem składkami każdego zlecenia i każdej umowy o dzieło. Czyli poddać emerytalnemu porządkowi każdą zarobioną złotówkę.
Pomysłów na reformę nie brakuje, co zresztą od lat opisujemy na łamach „Rzeczpospolitej". Gdyby tak je przejrzeć, okazałoby się, że mają wspólną cechę: brak konsekwentnej, wieloletniej realizacji. Można to wytłumaczyć zmianami ekip rządzących i ich pomysłów na zabezpieczenie jesieni życia Polaków. Festiwal coraz to nowych pomysłów może być nawet skuteczny propagandowo. Efekty na koncie przyszłych emerytów mogą być mniejsze.
Rozsądny 40-latek nie powinien zatem oglądać się na państwo w sprawie przyszłej emerytury. Nic nie zastąpi samodzielnego zainwestowania w swoją przyszłość – na przykład w nieruchomości na wynajem. Tylko jak to robić, skoro mediana zarobków w Polsce to 2350 zł netto? Jak żyć, panie premierze? ©?