Przeciętny zjadacz chleba jest przeciw utrzymaniu modelu opłat sądowych. Tekst niniejszy jest naszpikowany cytatami z wypowiedzi moich rozmówców na ten właśnie temat; pełnią taką samą rolę jak partie chóru w tragedii greckiej.
Tylko ci, którzy nie chcą słuchać opinii publicznej, nie wiedzą, bo i nie chcą wiedzieć, iż samo istnienie rozbudowanego systemu poboru opłat sądowych oraz równie rozbudowanego i wyrafinowanego trybu zwalniania od ich ponoszenia jest zasadniczą – obok niewydolności sądów i słabości orzecznictwa – przyczyną dezaprobaty społecznej dla wymiaru sprawiedliwości jako dziedziny wykonywania władzy publicznej przez państwo.
Państwo to nie podatnik
Ludzie widzą, że pobierane z góry opłaty sądowe są tylko dodatkowym kanałem fiskalnego drenażu społeczeństwa. Obowiązek ponoszenia opłat sądowych nie obejmuje Skarbu Państwa będącego stroną procesu. Mój klient – nawiasem mówiąc profesor – skomentował to filozoficznie: Widać opłaty sądowe dotyczą tylko podatników, do których Skarb Państwa się nie zalicza...".
Ustalona wskaźnikowo bądź wprost kwotowo wysokość opłat nie ma nic wspólnego z zawiłością ani czasochłonnością sprawy. I tocząca się wiele lat, i ta zakończona na pierwszym posiedzeniu sądu kosztuje stronę dokładnie tyle samo. O wysokości obowiązujących opłat powiedzieć można tylko tyle, że w naszym społeczeństwie, które zalicza się przecież do najuboższych w Europie, jest ona coraz częściej najważniejszą przeszkodą we wniesieniu sprawy do sądu. Konieczność wyłożenia już przy pierwszej czynności procesowej (w każdej instancji!) kwoty równej 5 proc. wartości przedmiotu sporu wywołuje gniew i politowanie dla prymitywizmu całego systemu. Słyszy się od ludzi odważnie rzucane, niekiedy nawet błyskotliwe opinie, np.: „Państwo Polskie prowadzi odpłatną działalność usługową w zakresie wymiaru sprawiedliwości" albo: „Urzędowy cennik usług sądowych przewiduje analogiczny system ulg i zachęt jak w każdej działalności komercyjnej". Czemu się dziwić, skoro wpływy z opłat sądowych są oficjalnie księgowane jako „dochody budżetowe". Ktoś powiedział, że to „lewa tylna kieszeń budżetu". bo nie da się ich z góry zaplanować i uchwalić.
Pobieranie opłat sądowych z góry wywołuje też inne skojarzenia. Znany globtroter wyznaje: „Człowiek czuje się tu jak w jakimś egzotycznym gabinecie masażu, gdzie ściąga się haracz już przy wejściu, bo nigdy nie wiadomo przecież, czy klient będzie zadowolony z usługi".