Ostatnich 12 miesięcy to drugi już rok funkcjonowania prokuratury po reformie rozdzielającej urzędy prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości. Rok to był niezwykle trudny, zaczęty przez niefortunny strzał w Poznaniu, który zapoczątkował głębszą dyskusję nad potrzebą kontynuowania zmian.
Dyskusja ta toczyła się niestety w cieniu innych wydarzeń, które być może skierowały ją na emocjonalne, a nie merytoryczne tory. Wspomnieć tu można rolę prokuratury przy sprawie Alasia Bielackiego jeszcze z 2011 r, sprawę śmierci Madzi z Sosnowca i wreszcie Amber Gold. Swojego rodzaju egzaminem z niezależności Prokuratora Generalnego była historia pomocy prawnej dla Białorusi, w wyniku której przekazano informacje dotyczące rachunków bankowych jednego z opozycjonistów. Przy okazji tej sprawy okazało się, że rozdzielenie urzędów wyszło na zdrowie Ministrowi Sprawiedliwości. Jeżeli bowiem samobójcza śmierć osoby powiązanej ze sprawą Olewnika doprowadziła do dymisji ministra Ćwiąkalskiego, można przypuszczać, że w kontekście sprawy Alesia Bialackiego ze stanowiskiem musiałby pożegnać się jego następca. Uratował go tak naprawdę rozdział urzędów. Wracając jednak do samej sprawy wydaje się, że Prokuratura powinna być niezależna i apolityczna, a nie realizować politykę zagraniczną rządu. Tymczasem, jeden z polityków stwierdził, że prokuratura otrzymała instrukcje w tej sprawie. Szkopuł w tym, że Premier, ani żaden minister nie może wydawać niezależnej i apolitycznej prokuraturze instrukcji. Instrukcja, w odróżnieniu od międzynarodowej umowy nie źródłem prawa w RP. Wygląda, zatem na to, że prokurator wykonał jedynie postanowienia umowy wiążącej nas z Białorusią, a przecież za jej treść odpowiedzialni są politycy, którzy tak ochoczo i bezkrytycznie przenoszą odpowiedzialność na prokuraturę. Dowodem na to są rozważania dotyczące ewentualnego wypowiedzenia umowy przez stronę polską. W moim przekonaniu w tej sprawie nie doszło do rażącej i oczywistej obrazy przepisu prawa, czy też uchybienia godności urzędu.
Tylko w takiej sytuacji można by wyciągać konsekwencje dyscyplinarne wobec prokuratorów zaangażowanych w realizację wniosku strony białoruskiej. Nikt jednak dotychczas nie odważył się tego głośno i wyraźnie powiedzieć. Nikt nie odważył się również powiedzieć, że o rażącej i oczywistej obrazie przepisu prawa można mówić także wówczas, gdy obowiązująca norma nie została przez organ procesowy zrealizowana. Za jej treść, co należy jeszcze raz podkreślić odpowiada nie sędzia, czy prokurator, ale władza wykonawcza i ustawodawcza. W kontekście całej historii pojawia się pytanie, czy Prokurator Generalny mógł zaprezentować podobny pogląd, wskazując wyraźnie, że sprawa nie jest tak oczywista, jak widzą ją politycy. Otóż byłoby mu niemiernie trudno, gdyż jego pozycja ustrojowa stawia go w sytuacji zależności wobec władzy politycznej. W tym miejscu odnajdujemy odpowiedź na pytanie o to, czy niezależność Prokuratora Generalnego jest faktem, czy też powtarzanym przez autorów reformy mitem. Kolejnym z egzaminów, przynajmniej w oczach opinii publicznej była sprawa tragicznej śmierci Madzi z Sosnowca. Był to jednak egzamin bardziej dla Ministra Gowina, niż dla prokuratury, która wbrew powszechnemu, a kreowanemu przez media odbiorowi zachowała się fachowo. Minister tego egzaminu nie zdał, bo najpierw w rozbrajającą szczerością przyznał, że brakuje mu instrumentów umożliwiających ingerencję w sprawę, a potem zaprezentował projekt ustawy Prawo o prokuraturze, który w tego rodzaju narzędzia dość szczodrze go wyposaża.
Przez ostatnie dwa lata z nieukrywana satysfakcją obserwowałem w medialnych relacjach sytuacje, w których politycy przepytywani przez dziennikarzy na temat śledztw rozkładali bezradnie i z wyraźnym zakłopotaniem ręce odpowiadając, że nic w danej sprawie nie wiedzą, bo nie mają dostępu do akt, a śledztwo prowadzi niezależna prokuratura. Doskonałą ilustracją takiego idealnego z punktu widzenia prawidłowego funkcjonowania prokuratury stanu rzeczy była właśnie wspomniana wypowiedź samego Gowina: „wiele razy, np. przy sprawie Madzi z Sosnowca mówiono mi zrób coś, a ja takiej możliwości nie miałem." Taki stan uznać należy za optymalny, bo doświadczenia przeszłości uczą, że politycy powinni znajdować się jak najdalej od prokuratury. Jak trudno się im z tym pogodzić udowodnił projekt Prawa o prokuraturze wprowadzający do ustawy kilka z pozoru niewinnych instrumentów, opakowanych w pięknie brzmiące hasło wzmożenia demokratycznej, czytaj politycznej, kontroli nad prokuraturą, które na powrót uczynią prokuraturę wygodną, zwłaszcza w medialno-politycznych rozgrywkach zabawkę.
I wreszcie sprawa Amber Gold. Ta z kolei była prawdziwym testem dla Andrzeja Seremeta. Pozwoliła na poznanie poglądów, w jakim modelu powinna funkcjonować prokuratura tak, aby jak najsprawniej realizować swoje zadania. W ogniu krytycznej oceny wyłoniły się dwa zupełnie przeciwstawne obrazy tej instytucji. Jeden z nich, który dominuje na Barskiej, opiera się na bezkrytycznym założeniu, że system, w którym funkcjonuje prokuratura jest niemal doskonały, a jeżeli pojawiły się błędy to odpowiadają ze nie ludzie. Prokuratura Generalna nie raczyła jednak dostrzec, że to właśnie ów system, wtłoczył śledztwo AmberGold na poziom prokuratury rejonowej, w której nigdy nie powinno się znaleźć, a znalazło, podobnie jak setki innych postepowań o równie złożonym charakterze, które były i są prowadzone przez te jednostki. Nie może być zresztą inaczej skoro prokuratury rejonowe prowadzą ponad 99 % wszystkich postępowań w kraju i to rękami zaledwie nieco ponad połowy ogólnej liczby prokuratorów.