Resort myli się, twierdząc, że opinie dotyczące programu in vitro nie są potrzebne, bo programu nie można zaskarżyć do Trybunału Konstytucyjnego.
Niezależnie jak ministerstwo nazwie ów program, w jaką szatę prawną go ubierze (wygląda na to, że nie będzie to nawet rozporządzenie, ono zresztą wymagałoby ustawowej delegacji, wyraźnej i konkretnej), czy będzie to jakiś okólnik albo program, albo jeszcze inaczej nazwany akt, decydujące będzie to, czy zawierać on będzie tzw. treść normatywną. Czyli czy ustanawiać będzie prawa bądź obowiązki dla obywateli, instytucji.
Trybunał, a miał takie sprawy, kieruje się domniemaniem normatywności zaskarżonych do niego aktów, jeśli więc dopatrzy się takiej treści – niezależnie od rangi i nazwy aktu – dokona jego konstytucyjnej kontroli.
Nie ma zaś raczej wątpliwości, że nowa regulacja (program) in vitro niesie uprawnienia i obowiązki, co więcej bardzo istotne, i dość kontrowersyjne. Dlatego poprawnie te kwestie powinny być rozstrzygnięte przez parlament i zapisane w ustawie.
Uregulowanie tak ważnych kwestii w niskiej rangi akcie można potraktować jako nadużycie władzy rządu kosztem parlamentu.