Jaki był rok 2008 dla rynku nieruchomości? Najkrótsza odpowiedź brzmi: trudny. Ceny jeszcze utrzymywały się na relatywnie wysokim poziomie, ale coraz wyraźniej widać było ich nieuchronne spadki. W pierwszej połowie roku można było jeszcze zauważyć próby medialnego zaklinania cen: że jeśli spadną to na pewno tylko mieszkań z wielkiej płyty, nowe będą drożały, no może nie w dotychczasowym tempie, ale jednak.
Tymczasem na rynku przybywało nowych mieszkań. Co więcej - pojawił się tzw. wtórny rynek nowych mieszkań czyli spora podaż nie tyle mieszkań, ile ofert cesji umów deweloperskich. Sprzedając inwestorom całe pakiety takich umów deweloperzy wyhodowali sobie konkurencję. Podaż tych ofert przyczyniła się w dużej mierze do zbicia cen potwierdzając starą tezę, że nie można zjeść ciastka i mieć ciastka.
To, że na rynek trafią cesje, a nie mieszkania można było przewidzieć, bo to rezultat systemu podatkowego. Odstępne za cesje skutecznie potrafi uciec przed podatkiem, sprzedaż mieszkania – nie. A trzeba przypomnieć, że zaczęły obowiązywać podatki już od dochodu, a nie przychodu i oczywiście ulga meldunkowa zainspirowana pewnie komedią filmową Stanisława Barei pt. "Nie ma róży bez ognia", gdzie po jednym lokalu snuły się tabuny zameldowanych, jako że bez meldunku nie sposób było załatwić ani pracy, ani mieszkania. Wspaniała rola Jerzego Dobrowolskiego w roli meldunkowego załatwiacza musiała mocno zapaść w pamięć autorom ulgi meldunkowej. Ta ulga nie pożyje długo, bo już w 2009 roku meldunki mają być zastąpione rejestracją, która podobnie jak meldunek nie daje prawa do lokalu, lecz do ...przebywania w nim. Na dodatek zarejestrować swoja obecność można w lokalu bez zgody jego właściciela co budzi spory niepokój. Bo czy uda się np. pozbyć zarejestrowanego? W każdym razie pośrednicy będą doradzać, aby przed aktem notarialnym wszyscy się z lokalu wyrejestrowali. Jak za meldunku w kwaterunku!
W pierwszej połowie roku zapowiadano cuda – frykasy mieszkaniowe takie jak lofty i apartamenty. Loftów w ofercie prawie nie ma – bo popyt zgasł nim wybuchł, apartamenty zaś sprzedają się nieśpiesznie.
Rok 2008 to również rok drożejących kredytów, bo oprocentowanie rosło i kursy obcych walut, jak frank szwajcarski – też, a kredyty "franciszkowe" były wyjątkowo ulubione przez klientów banków!Ostateczny, silny cios rynkowi nieruchomości zadały w II połowie roku 2008 banki stawiając mocno zwiększone wymagania co do zdolności kredytowej i wkładu własnego. Prasa zaś zaczęła straszyć bezrobociem, bankructwami i innymi klęskami finansowymi. Rynek nieruchomości w końcu roku zamarł, jakby go mróz ścisnął, choć klimat wyraźnie się ocieplił (lekki mrozik sylwestrowy niczego tu nie zmienia).