O fuzjach kancelarii i aplikacji rozmowa z Maciejem Jamką

Mówi Maciej Jamka o niedoszłej w Polsce fuzji kancelarii Hogan & Hartson z Lovellsem, adwokat, partner zarządzający kancelarii K&L Gates w rozmowie z Ewą Usowicz

Publikacja: 13.09.2010 04:00

O fuzjach kancelarii i aplikacji rozmowa z Maciejem Jamką

Foto: Fotorzepa, Danuta Matloch Danuta Matloch

[b]Od czterech miesięcy zarządza pan polskim oddziałem kancelarii K&L Gates. Podobno nie tylko z nazwy ma wiele wspólnego z Billem Gatesem?[/b]

Maciej Jamka: Kancelaria K&L Gates powstała z połączenia wielu amerykańskich i angielskich kancelarii. Jedną z nich była kancelaria Preston Gates z Seattle. Ta została założona przez ojca Billa Gatesa. Do dziś K&L Gates obsługuje Fundację Melindy i Billa Gatesów.

[b]... i chyba też rodzinę?[/b]

Niestety, nie mogę ani potwierdzić, ani zaprzeczyć.

[b]Pewnie więc obsługuje... Wcześniej przez 19 lat współtworzył pan spółkę Hogan & Hartson. Kiedy jednak się okazało, że szykuje się światowa fuzja Hogana z Lovellsem, nie byliście państwo zainteresowani połączeniem z polskim oddziałem Lovellsa...[/b]

Bo nie widzieliśmy żadnych dla nas korzyści. Tylko w matematyce dwa plus dwa to zawsze cztery. Koszty i komplikacje związane z utworzeniem największej kancelarii w Warszawie w mojej ocenie daleko przewyższają zyski. Połączenie nie przekładałoby się też na jakość pracy. Prawnicy nie stają się lepsi tylko przez to, że pracują w większej firmie. Narasta natomiast problem konfliktu interesów. Więcej pracowników to siłą rzeczy nowe problemy organizacyjne i interpersonalne. A jeszcze pokrywające się praktyki osób posiadających takie same kompetencje. Inaczej jest, gdy wielkość jest wynikiem naturalnego rozrastania się firmy, a inaczej, gdy jest skutkiem administracyjnej decyzji.

[b]Podobno kompletnie nie spodziewaliście się tej fuzji? Dowiedział się pan o niej nagle?[/b]

Tak. Zadzwonił do mnie jeden z amerykańskich partnerów w Hoganie i powiedział, że informacja o zamierzonej fuzji stanie się publiczna za pół godziny.

[b]Pomyślał pan: “zdrada” czy “c’est la vie”?[/b]

Nie ukrywam, że byłem ogromnie zaskoczony. Całe kierownictwo Hogana to moi przyjaciele. Firmowy pragmatyzm przeważył jednak nad dobrymi relacjami.

[b]Podobno w środowisku prawniczym mówi się o tej fuzji pakt Ribbentrop-Mołotow?[/b]

To zdecydowanie za mocne i nietrafne określenie. Doszło jednak do podziału wpływów geograficznych dokonanego ponad głowami zainteresowanych. W praktyce bowiem Lovells przejął kontrolę nad Europą, Hogan nad Ameryką.

[b]Od razu wiedział pan, że nie chcecie się łączyć z Lovellsem, czy jednak o tym rozmawialiście?[/b]

Od pierwszego momentu uznaliśmy z partnerami, że musimy mieć strategię alternatywną wobec połączenia z Lovellsem, w przeciwnym razie będziemy jedynie przedmiotem biznesowych roszad na najwyższym szczeblu. Rozmawialiśmy z kolegami z Lovellsa, dzięki temu zyskałem pewność, że w jednej firmie nie ma miejsca na dwa tak duże zespoły, że mamy inne cele biznesowe. Do podobnych konkluzji, choć później, doszli nasi koledzy z Hogana pracujący w Genewie, Berlinie i częściowo w Moskwie.

[b]A może po prostu podszedł pan do sprawy ambicjonalnie – w Hoganie był pan partnerem zarządzającym, a w spółce będącej wynikiem fuzji mogło być inaczej...[/b]

Gdy mówiłem wtedy, że z przyjemnością zajmę się wyłącznie tym, co lubię najbardziej, czyli arbitrażem, nikt mi nie wierzył. Pewnie mieli trochę racji. Dla mnie ważna była odpowiedzialność za zespół, bo z powodzeniem działamy od lat. Do K&L Gates przeszliśmy jak jeden mąż, w 70 osób – od partnera po sekretarki. Nie czułbym się komfortowo, gdybym nie mógł w połączonej spółce z powodu braku odpowiedniej pozycji zawodowej wspierać moich dotychczasowych współpracowników – również poprzez podejmowanie decyzji ich dotyczących. Na szczęście pracujemy w tym samym składzie, a nawet w tym samym biurze, z tymi samymi numerami telefonów itd.

[b]W każdym razie w pewnym momencie na rynku było wiadomo, że jesteście do wzięcia. Czy otrzymywaliście propozycje z innych kancelarii?[/b]

Tak, wiele. Wszystkie jednak dotyczyły tylko części naszego zespołu, a dokładnie osób zajmujących się niektórymi praktykami. A my, jak już wspomniałem, chcieliśmy pracować razem.

[b]Skąd się wziął pomysł na otwarcie w Polsce oddziału K&L Gates?[/b]

Szukaliśmy odpowiedniego partnera, również z pomocą londyńskiego pośrednika. Najskuteczniejsze okazały się jednak prywatne kontakty. Ten akurat nie miał oddziału w Polsce, a był zainteresowany tą częścią Europy. Według amerykańskich mediów jest to najszybciej rozwijająca się firma prawnicza. Ponad miliard dolarów obrotu, 1900 prawników w 37 biurach. Europejskie biura istniały tylko w Londynie, Berlinie, Frankfurcie i Paryżu.

[b]Podobno polski Lovells odetchnął z ulgą, kiedy się dowiedział, że nie przechodzicie do nich...[/b]

Trudno mi się wypowiadać za kolegów z Lovellsa. Byli jednak tak jak my w sytuacji narzeczonej, której rodzicie znaleźli męża. A przecież większość z nas woli samodzielnie dokonywać wyborów, również tych dotyczących pracy zawodowej. Mnie w każdym razie nie interesuje ustawione małżeństwo.

[b]No więc znowu jest pan partnerem zarządzającym polskiego oddziału zagranicznej kancelarii. Nie obawia się pan powtórki z rozrywki?[/b]

Czyli?

[b]Nazwijmy to nagłą potrzebą zmiany firmy.[/b]

Nie obawiam się. Mamy swoją pozycję. Jesteśmy partnerami, a nie przedmiotem transakcji. Powiedzmy sobie szczerze, że dla wszystkich międzynarodowych firm prawniczych najważniejsze jest kryterium przychodów. A my jesteśmy w stanie wygenerować je na dobrym poziomie. Do nowej kancelarii przeszliśmy z dotychczasowymi klientami i cały czas pozyskujemy nowych.

[b]A nie myślał pan o tym, żeby po prostu założyć własną, rodzimą kancelarię?[/b]

Tylko po to, żeby mieć w nazwie “Maciej Jamka spółka komandytowa”? Nie. Dzieciom jej przecież nie zostawię. A dla grupy prawników, z którymi pracuję od lat, spółka działająca w międzynarodowej sieci oznacza zdecydowanie lepsze możliwości. Weźmy chociażby naszą wiodącą praktykę arbitrażową. W międzynarodowym arbitrażu liczy się kilkadziesiąt, może 100, osób na świecie. W ścisłej elicie nie ma Polaków. Droga do niej wiedzie przez prowadzenie dużych spraw, a te trafiają do dużych firm, mających duże departamenty arbitrażowe. Takich jak nasza. Będąc częścią międzynarodowej firmy, mamy okazję do ciekawych spotkań i współpracy z najwybitniejszymi prawnikami. Do polskich kancelarii zaproszenia na takie spotkania nie trafiają.

[b]Czy widzi pan jakieś różnice w zarządzaniu obecną firmą prawniczą i poprzednią?[/b]

Tak. Przede wszystkim decyzje dotyczące spółki i jej oddziałów na całym świecie podejmowane są wspólnie przez cały Management Committee, do którego należę. W poprzedniej kancelarii podejmowały je cztery osoby z firmowego topu.

[b]Wspominał pan o klientach, a ja chcę zapytać o sprawy, które prowadzicie. Podobno Ministerstwo Spraw Zagranicznych zaangażowało was jako pełnomocnika, który ma je reprezentować przed Trybunałem Konstytucyjnym w sprawie jakiejś ważnej skargi?[/b]

Rzeczywiście. Do Trybunału trafiła skarga obywatela polskiego dotycząca ekstradycji do USA.

[b]Na czym dokładnie polega problem?[/b]

W skrócie, umowa polsko-amerykańska o ekstradycji zakłada, że polski obywatel może być wydany USA, gdy po zakończeniu procedury sądowej minister sprawiedliwości na takie wydanie się zgodzi. Ta właśnie decyzja jest kwestionowana w skardze konstytucyjnej. A dokładnie jej niezaskarżalność i brak kryteriów, jakie powinien stosować minister sprawiedliwości przy podejmowaniu takiej decyzji.

[b]Jakie inne ciekawe sprawy prowadzicie?[/b]

Sporo, niestety zazwyczaj możemy się nimi pochwalić dopiero po fakcie. Rzadko sprawa jest tak medialna jak ugoda z Eureko. Jeden z naszych klientów, wielka amerykańska spółka, po 17 miesiącach negocjacji podpisał parę dni temu wstępną umowę nabycia akcji bliskiej upadłości spółki Skarbu Państwa. Być może uratowaliśmy 500 miejsc pracy. Niestety, dopóki umowa nie zostanie sfinalizowana, nie możemy o tym mówić publicznie.

[b]Ma pan jeszcze czas na szkolenie aplikantów?[/b]

Tak, choć uważam, że obecne zasady aplikacji nie są najlepsze. To patologia, że w izbie warszawskiej aplikantów jest więcej niż adwokatów. Martwi mnie, że zarówno do mnie, jak i do moich kolegów adwokatów zgłaszają się młodzi ludzie zmuszeni do poszukiwania fikcyjnych patronów. Martwi mnie, że najpierw dostęp do adwokatury był relatywnie zamknięty, a dzisiaj jest ona zalana aplikantami. Przeraża mnie, że egzaminy zawodowe są w jednym roku ekstremalnie łatwe, a w następnym ekstremalnie trudne.

W ogóle mam wątpliwości, czy aplikantów powinna szkolić adwokatura. Aplikant powinien mieć patrona, który jest odpowiedzialny za wszystkie imponderabilia zawodu, ale naukę mogłyby prowadzić specjalne szkoły, również prywatne, a tylko egzamin końcowy byłby adwokacko-państwowy.

[b]Ale oprócz tych, którym zależy tylko na kwicie, zdarzają się chyba ambitniejsze jednostki?[/b]

Oczywiście. Choć często, niestety, z zawężonym spojrzeniem na życie. Ostatnio rozmawiałem z chłopakiem tuż po studiach, który chciał u nas praktykować. Interesował się wieloma dziedzinami prawa, brał udział w olimpiadach, konkursach, zagranicznych stażach – aktywność naprawdę godna podziwu. Do tego dobra znajomość języków obcych i – obiektywnie – świetna aparycja.

[b]Moja koleżanka mawia o takich “cyberblondyni”...[/b]

To chyba niezłe określenie, bo kiedy zapytałem go, czym się interesuje poza prawem, oczekiwałem odpowiedzi typu: żeglarstwo, wspinaczka skałkowa albo architektura śródziemnomorska. Lub choćby dziewczyny. A on po dłuższym namyśle mówi mi, że... księgowością. Za moich studenckich czasów najmodniejsze dla studenta prawa było bycie wolnym słuchaczem na filozofii lub psychologii. Na egzaminie wstępnym do adwokatury pytania z historii sztuki były równie ważne jak te o kodeks karny. Obawiam się, że obecny proces kształcenia nie jest nakierowany na ukształtowanie “kwiatu polskiej inteligencji”, lecz na zbudowaniu armii mniej czy bardziej sprawnych rzemieślników. Z czasem przyjdzie za to zapłacić.

[b]Pan jest zapalonym żeglarzem. Przypuszczam, że nie miał pan na to ostatnio czasu, skoro K&L Gates rozwija żagle...[/b]

Udało mi się w lipcu wyrwać na krótki rejs. Pewnie pani nie wie, że dla mnie żeglarstwo nieodłącznie wiąże się z... aplikacją. Moim patronem był świetny warszawski adwokat Andrzej Rościszewski – jednocześnie kapitan jachtowy żeglugi wielkiej. Ogromnie dużo mnie nauczył, jeśli chodzi o wykonywanie zawodu, a przy okazji zaraził swoją pasją.

[b]Od czterech miesięcy zarządza pan polskim oddziałem kancelarii K&L Gates. Podobno nie tylko z nazwy ma wiele wspólnego z Billem Gatesem?[/b]

Maciej Jamka: Kancelaria K&L Gates powstała z połączenia wielu amerykańskich i angielskich kancelarii. Jedną z nich była kancelaria Preston Gates z Seattle. Ta została założona przez ojca Billa Gatesa. Do dziś K&L Gates obsługuje Fundację Melindy i Billa Gatesów.

Pozostało 95% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Aktywni w pracy, zapominalscy w sprawach ZUS"
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Podatkowe łady i niełady. Bez katastrofy i bez komfortu"
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Marcin J. Menkes: Ryzyka prawne transakcji ze spółkami strategicznymi