Nie należy się natomiast spodziewać, że przy okazji tej sprawy odbędzie się sąd nad wszystkimi wątkami reformy sądownictwa przeprowadzanej przez PiS w ostatnich latach. Ani zmian w Krajowej Radzie Sądownictwa, w której posłowie wprowadzili nowy polityczny tryb wyboru sędziów, ani zmian w Trybunale Konstytucyjnym nie dotyczy bowiem skarga, która wpłynęła do TSUE. Ewentualne oceny tych działań mogą znaleźć się w uzasadnieniu do ostatecznego wyroku. Nie będą jednak prawnie wiążące, staną się bardziej materiałem do ocen politycznych.
Eksperci szacują, że orzeczenie zostanie wydane za dwa–trzy miesiące. Najpierw opinię musi wydać rzecznik generalny TSUE, a finalnie wypowiedzieć się 15 sędziów. Termin opublikowania wyroku ma znaczenie, bo w maju będą wybory do Parlamentu Europejskiego. Jeżeli zostanie wydany w czasie kampanii wyborczej i będzie zdecydowanie negatywny dla PiS, niewątpliwie stanie się paliwem dla polskiej opozycji i podstawą do przedstawiania partii Jarosława Kaczyńskiego jako antyeuropejskiej.
Z tego samego powodu wyrok będzie umniejszany i kwestionowany przez drugą stronę jako wydany w kampanijnym czasie „na polityczne zamówienie". Trudno mimo to oczekiwać, że stanie się na tyle silnym impulsem społecznym, aby odwrócić preferencje wyborcze, bo to proces o wiele bardziej złożony.
Wiele wskazuje na to, że na szerokim forum europejskim spór o polskie sądy będzie schodził na dalszy plan. Kiedy przed ponad dwoma laty Bruksela otwierała pierwszą traktatową procedurę ochrony praworządności w polskiej sprawie, klimat w samej Unii, jak i w poszczególnych państwach członkowskich, był zupełnie inny niż obecnie. Dziś sytuacja polityczna w Europie wydaje się diametralnie inna. Wczorajszy, dla jednych eurosceptyczny, dla innych eurorealistyczny, powiew obecnie przypomina już wicher. Ostrożne szacunki wskazują, że ugrupowania nieliberalne mogą zająć 30 proc. miejsc w nowym europarlamencie.
To oznacza, że po majowych wyborach Unia i jej instytucje mogą zostać mocno przemodelowane poprzez wpływ ugrupowań politycznych, które dość sceptycznie podchodzą do ściślejszej integracji politycznej Wspólnoty, a co za tym idzie – do silnego wpływu Brukseli na wewnętrzną politykę państw członkowskich. Niewykluczone, że unijna polityka migracyjna, czy też właśnie spór o praworządność w Polsce zaczną być oceniane z zupełnie innej, mniej wrażliwej perspektywy.
Nie bez znaczenia jest też, że po nowym rozdaniu w Brukseli może zabraknąć Fransa Timmermansa, wiceszefa KE, który jest głównym inicjatorem działań przeciwko Polsce i który z walki o praworządność nad Wisłą uczynił credo swojego politycznego istnienia. Jego następcy wcale nie muszą być już tak skłonni do kontynuowania sporu z Warszawą z takim impetem. I chyba właśnie na to liczy PiS przez wiele miesięcy przeciągający grą pozorów spór z Brukselą.