Zapis w podpisanej w połowie stycznia przez prezydenta ustawie – Kodeks wyborczy (art. 4), który pozwala organowi zarządzającemu wybory (w tym wypadku prezydentowi RP) zarządzić, że "głosowanie w wyborach przeprowadzone zostanie w ciągu dwóch dni", jest wyraźnie sprzeczny z konstytucją. Niekonstytucyjne byłoby więc zastosowanie takiego prawa i zarządzenie dwudniowych wyborów (głosowania).
Konstytucja nie pozostawia w tym względzie żadnych wątpliwości. W art. 98 stanowi, że "wybory do Sejmu i Senatu zarządza prezydent Rzeczypospolitej (...) wyznaczając wybory na dzień wolny od pracy". Nie dość tego, w art. 96 stanowi (podobnie w art. 97 w odniesieniu do Senatu), że "wybory odbywają się w głosowaniu tajnym". Stawia więc znak równości między głosowaniem a wyborami. Z takim rozumieniem wyborów mamy zresztą do czynienia od prawie 100 lat powszechnych wyborów w Polsce, i nikomu do głowy nie przychodziło, by rozdzielać tę czynność, niczym włos, na dwoje.
Odwoływanie się do referendum, w szczególności europejskiego, nie ma sensu, gdyż to inna instytucja: w referendum chodzi o coś innego, dla ważności referendum wymagane jest kworum, czego w wyborach nie ma, a co najważniejsze – konstytucja (art. 125) inaczej referendum reguluje. Nic nie mówi "o dniu" referendum, a przede wszystkim uregulowanie zasad i trybu referendum zostawia ustawie. Parlament może dopuścić referenda nawet tygodniowe czy dwutygodniowe. Ale nie przy wyborach. Jak je przeprowadzać, stanowi konstytucja.