Gdyby procesy jeszcze się toczyły, należałoby o oskarżonych pisać, redukując tożsamość do imienia i pierwszej litery nazwiska. Izabelę Lewandowską-Malec, profesor prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego i Krakowskiej Akademii, określać jako Izabelę L. Zamieszkałego w Stanach Zjednoczonych biznesmena Jana Domanusa przedstawiać jako Jana D. Profesora Henryka Manteuffla, kierownika Katedry Ekonomiki Rolnictwa i Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych na SGGW, nazywać Henrykiem M. Tekst mogłyby zilustrować ich zdjęcia z opaską zasłaniającą oczy.
Przyjrzyjmy się skazanym. W świetle polskiego prawa są przestępcami. Sądy orzekły, że naruszyli artykuł 212 kodeksu karnego – w ten sposób, że pomówili inną osobę o „takie zachowanie lub właściwości, które mogą ją poniżyć w oczach opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania". Za taki czyn popełniony za pośrednictwem mediów grozi nawet do roku więzienia. To tak samo, jakby znęcali się nad zwierzęciem, kierowali autem po pijanemu lub pędzili bimber.
Zanim jednak potępimy Henryka Manteuffla, Izabelę Lewandowską-Malec i Jana Domanusa jako groźnych przestępców, przyjrzyjmy się ich historiom.
Według mojego laickiego rozeznania ,Henryk Manteuffel na SGGW jest kierownikiem Katedry Ekonomiki Rolnictwa i Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych. Poproszony przez dziekana o opinię na temat jednego z pracowników, wnioskował o podjęcie kroków zmierzających do jego zwolnienia. Opinię uzasadniał tym, że pracownik nie przychodzi na zebrania, nie uczestniczy w dyskusjach naukowych, z oburzeniem odrzucił – uznając ją za bezczelną – propozycję recenzowania artykułów do redagowanych przez katedrę zeszytów naukowych. Odmówił zaplanowania na kolejny rok badań własnych. Na końcu opinii Manteuffel wyraził przypuszczenie: „Według mojego laickiego rozeznania zachowanie X nosi znamiona choroby psychicznej. Są to zachowania takie jak krzyczenie i ordynarne sformułowania w stosunku do osób nieczyniących zadość życzeniom, uchylanie się z oburzeniem od wszelkiej pracy". Prof. Manteuffel nie poprzestał na przekazaniu opinii dziekanowi. Wrzucił kserokopię pisma do przegródki korespondencyjnej pracownika. – Chciałem być lojalny. Nie robić niczego za plecami zainteresowanego – mówi dzisiaj.
Popełnił błąd. Kilka miesięcy później wpłynął przeciw niemu prywatny akt oskarżenia o poniżenie i znieważenie przed opinią publiczną przez pomówienie o chorobę psychiczną, co mogło pracownika SGGW narazić na utratę zaufania potrzebnego do wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego.
Izabela Lewandowska-Malec jest profesorem na Uniwersytecie Jagiellońskim. Specjalizuje się między innymi w prawie samorządowym. Na początku lat 90. pracę na uczelni godziła z pełnieniem funkcji wójta w jednej z podkrakowskich gmin. Potem wybory przegrała, ale jako radna postanowiła uważnie przyglądać się poczynaniom swojego następcy – już w randze burmistrza. Doniesienia o nieprawidłowościach trafiały do prokuratury, ta jednak nie widziała podstaw do wszczęcia postępowania. Również sprawa o wyłudzenie dotacji od Agencji Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa, w której status podejrzanych miało początkowo 18 samorządowców, została w końcu umorzona. A stało się to po tym, jak miejska rada w zaproponowanej przez burmistrza uchwale zaatakowała prowadzącego sprawę prokuratora i policjanta. Wkrótce potem zmienił się prokurator prowadzący śledztwo, jego następca zaś zdecydował o umorzeniu – opowiada prof. Lewandowska-Malec.
Gdy więc latem 2004 r. przeczytała na kolumnach reklamowych „Rzeczpospolitej" list burmistrza skierowany do prezydenta RP – w sprawie niekonstytucyjnej działalności Regionalnych Izb Obrachunkowych – skojarzyła go z kontrolą krakowskiej RIO, która dopatrzyła się w działaniach urzędu wielu nieprawidłowości. Wzburzona wysłała odpowiedź do PAP. – Chciałam uświadomić, że ten człowiek atakuje organy państwa i one mu ustępują – tłumaczy dziś. Napisała m.in.: „Skłaniam się do poglądu, że burmistrz czyni na organ prokuratorski pozaprawne naciski". To, w opinii burmistrza, wyczerpało znamiona czynu z artykułu 212 k.k. Wystąpił przeciw Lewandowskiej-Malec z oskarżeniem prywatnym.
Przypadek trzeci: Jan Domanus, 52-letni biznesmen z Libertyville pod Chicago, postanowił zainwestować w Polsce. Został mniejszościowym udziałowcem spółki. Po ośmiu latach doszedł do przekonania, że jest oszukiwany. Zgłosił sprawę prokuraturze, a ta postawiła prezesowi firmy i jej udziałowcowi Adamowi Ś. zarzut wyprowadzenia pieniędzy. Zdaniem organów ścigania Ś. kierował zorganizowaną grupą przestępczą, a Jan Domanus stracił na tym kilka milionów złotych.
Domanus w sierpniu 2008 r. skontaktował się z redakcją krakowskiego „Dziennika Polskiego". Dziennikarz, z którym rozmawiał, uprzedził go, że nagrywa wszystkie rozmowy i że wykorzysta je w publikacjach. Potem jednak panowie kontaktowali się ze sobą kilkanaście razy, atmosfera rozmów się rozluźniła. Żartowali, komentowali sprawy niezwiązane z tematem KBP, treść rozmów nie była wykorzystywana w artykułach.