Nie było wątpliwości, że objęcie władzy w stolicy przez Rafała Trzaskowskiego i jego liberalno-lewicowe zaplecze przyniesie większą wrażliwość na sytuację osób o odmiennej orientacji seksualnej i generalnie większą otwartość w kwestiach światopoglądowych w polityce miejskiej. Niepewna pozostawała jedynie kwestia rozłożenia akcentów. Czy w mieście, w którym żyją 2 mln ludzi, to właśnie kwestie światopoglądowe są najważniejsze? Po stu dniach urzędowania nowego prezydenta i obserwacji jego aktywności medialnej wydaje się, że to dla niego priorytet.
Rafał Trzaskowski to polityk ze znacznie większymi aspiracjami niż władza w Warszawie. Czy jednak właściwie diagnozuje sytuację? Bo przyjęcie deklaracji LGBT+ w sferze edukacji to już prawdziwy strzał w stopę. Pytanie, czy na pewno wiedział, co podpisuje, czy po prostu żyje w innej rzeczywistości społecznej niż większość Polaków. Edukacja w Polsce silnie związana jest z rolą i pozycją rodziny. Są sfery związane z wychowaniem, również intymnym, tradycyjnie zastrzeżone właśnie dla niej. Tu państwo, szkoła nie wkraczają.
Deklaracja LGBT+ w sferze edukacji, nawiązując wprost do wytycznych, tzw. matryc, Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), stoi w kolizji z tak ukształtowanym porządkiem. Idzie za nią przekonanie, że to państwo, urzędnicy i ich edukatorzy wdrażający program seksualnego kształtowania człowieka od najmłodszych lat po dorosłość wiedzą lepiej, zastępując rodziców. A plan tej edukacji szokuje. Bo jeżeli czytać wytyczne WHO wprost: masturbacji należy uczyć 4-latki, współżycia 9-latki, a 12-latki – jak przerywać ciążę. To już nie o jeden most, ale wiele mostów za daleko.
Polityczny koszt takiej szarży może być wysoki. Bo to, co przystoi aktywistom lewicowych stowarzyszeń, nie przystoi prezydentowi miasta. Nie powinien patrzeć na rzeczywistość tylko przez okulary tęczowej ideologii. Jeżeli Rafał Trzaskowski, godząc się na przyjęcie zapisów deklaracji sprzecznych z naszym kodem społeczno-kulturowym, chciał walczyć z nietolerancją, uczynił krok przeciwskuteczny – stworzył świetną platformę do generowania społecznych napięć. Budząc sprzeciw i poczucie zagrożenia przynajmniej tej grupy rodziców, którzy postępowej edukacji w szkołach po prostu nie chcą. A to ma już niewiele wspólnego z tolerancją.
Czytaj też: