Pierwsze wyroki „nowych" sędziów Sądu Najwyższego, zwłaszcza Izby Kontroli Nadzwyczajnej, dają nadzieję na powrót do fundamentów prawa, proporcji między kwestiami drobnymi a zasadniczymi. Zbyt długo reformujemy w III RP sądy i zbyt długo trwają kolejne fazy wojny na szczytach Temidy. Najwyższy czas wrócić do jasnych reguł. Bez tego debata publiczna będzie zakłamana, a sądownictwo niewiarygodne.
Kiedy swego czasu PiS ujawnił pomysł powołania Izby Nadzwyczajnej w SN do nadzwyczajnej kontroli jawnie niesprawiedliwych orzeczeń, sądziłem, że pomysł jest zbyt radykalny, że wystarczy nieco odświeżyć rutynowy czasem SN, w szczególności sędziowskie dyscyplinarki. Władza poszła dalej, a jej głęboka reforma nasiliła ujawnione już wcześniej skłonności części sędziów do politycznego wykorzystywania sądów i SN, które mimo ustępstwa i przywrócenia „starych" sędziów wciąż są podgrzewane. Między innymi przez rzecznika praw obywatelskich, który wystąpił do SN o odroczenie rozpoznawania pierwszych skarg nadzwyczajnych jego zresztą autorstwa, z powodu sformułowania przez skład Izby Karnej pytania prawnego o legalność „nowych" sędziów SN, w tym Izby Kontroli Nadzwyczajnej. Mimo że kierując przed kilkoma miesiącami te skargi, RPO wiedział, że zasiadają w niej właśnie „nowi" sędziowie. Rzecznik najwyraźniej dał pierwszeństwo polityce, a przynajmniej prawnym kwestiom abstrakcyjnym, przed interesem podsądnych, obywateli, którzy prosili go o złożenie skarg.