Krzysztof Stępiński: Źle zarządzany wymiar sprawiedliwości zacina się coraz częściej

Wymiar sprawiedliwości, od lat źle zarządzany, zacina się coraz częściej. Dlatego minister sprawiedliwości nie powinien rozmieniać się na drobne, tylko skoncentrować się na działalności podstawowej, czyli „kierowaniu działem administracji rządowej – sprawiedliwość” – pisze adwokat Krzysztof Stępiński

Publikacja: 10.07.2012 10:00

Krzysztof Stępiński: Źle zarządzany wymiar sprawiedliwości zacina się coraz częściej

Foto: Rzeczpospolita

Zakres obowiązków ministra sprawiedliwości określają przepisy prawa. Jest ich niewiele. Wymieniam je poniżej, zachowując hierarchię ważności: Konstytucja RP, a następnie ustawy o Radzie Ministrów i działach administracji rządowej oraz rozporządzenia prezesa Rady Ministrów w sprawie utworzenia Ministerstwa Sprawiedliwości i w sprawie szczegółowego zakresu działania ministra sprawiedliwości, wreszcie zarządzenie prezesa Rady Ministrów w sprawie nadania statutu Ministerstwu Sprawiedliwości.

Zajęcie dla ministra

Czym, zgodnie z wyżej wymienionymi przepisami, powinien się zajmować minister Jarosław Gowin? Odpowiedź, która wynika z przepisów, brzmi: „kierowaniem działem administracji rządowej – sprawiedliwość". I choć prezes Rady Ministrów może wyznaczyć ministrowi sprawiedliwości zakres spraw, w których będzie działać z jego upoważnienia, nie sposób nie zauważyć, że działania legislacyjne, jakie musi podjąć Jarosław Gowin w roli deregulatora, daleko wykraczają poza jego standardowe uprawnienia, które przepis art. 24.2. ustawy o działach administracji rządowej ogranicza do przygotowywania projektów kodyfikacji prawa cywilnego, w tym rodzinnego, i karnego. A deregulacja pociąga za sobą konieczność dokonania zmian w kilkuset ustawach. Realizacja tego zadania niewątpliwie absorbuje uwagę ministra i odciąga od podstawowych obowiązków.

Czy powierzony mu dział administracji rządowej działa prawidłowo? Jako aktywny uczestnik wielu procesów mam poważne wątpliwości. Aby nie być gołosłownym, przytoczę kilka przykładów bez słowa komentarza. Samo życie.

Niedawno ważny sąd uznał, że kobieta, która będzie rodzić na dniach, powinna zgłosić się do więzienia na dwa miesiące i – czekając na rozwiązanie – wystąpić o przerwę w odbywaniu kary. Bo ciąża instrumentalna, czyli ciąża, której sąd nie aprobuje, nie może być argumentem przemawiającym za odroczeniem wykonania kary. Absurdalne orzeczenie sąd odwoławczy wyeliminował z obrotu prawnego dzięki prawniczemu bajpasowi.

Działania legislacyjne, jakie musi podjąć Jarosław Gowin w roli deregulatora, daleko wykraczają poza jego standardowe uprawnienia

Czas jakiś temu ważna służba dokonała zatrzymania cudzoziemca. W zdarzeniach procesowych po zatrzymaniu udział wzięli prokurator, sędzia i adwokaci. Egzamin z prawa oblali wszyscy. Cudzoziemiec trafił pod klucz, nie wiedząc dlaczego, ponieważ jedyne słowa wypowiadane przez zatrzymujących go funkcjonariuszy, jakie rozumiał, brzmiały „no English". Konsula nie wpuszczono na posiedzenie, tłumacz miał kłopoty z tłumaczeniem – jego „English" był niewystarczający, a kontakt zatrzymanego z adwokatem nastąpił ze znacznym opóźnieniem. Już po około ośmiu godzinach sporządzono protokół zatrzymania, w którym – niestety, standardowo – jako godzinę zatrzymania wpisano godzinę sporządzenia protokołu. Późniejsze śledztwo wykazało, że funkcjonariusze działali zgodnie z instrukcją swojego szefa, opublikowaną w stosownym dzienniku urzędowym. W ten sposób wniosek o zastosowanie tymczasowego aresztowania trafił do sądu kilka godzin po upływie dopuszczalnego okresu zatrzymania, który wynosi do 48 godzin, co uszło uwagi czterech dyplomowanych prawników, w tym dwóch obrońców. W rezultacie sąd, zamiast zwolnić cudzoziemca, aresztował go.

Lata zamiast tygodni

Ostatnie zdarzenie miało miejsce 31 grudnia 2007 roku. Typowa drogówka. Prosta sprawa karna, która powinna zostać osądzona w kilka tygodni. Ciągnęła się przez cztery lata. Po krótkim dochodzeniu prokurator umorzył postępowanie in rem. Niestety, wszedł w rolę biegłego, skutkiem czego wystarczało napisać w zażaleniu, że rozstrzygnięcie wymagało wiadomości specjalnych. Po uwzględnieniu zażalenia prokurator zmienił zdanie i dopuścił dowód z opinii biegłego. A ponieważ opinia była niekorzystna dla kierowcy, oskarżył go.

Akt oskarżenia wpłynął do sądu już po siedmiu miesiącach. Pierwsza rozprawa została wyznaczona już po kolejnych czterech miesiącach, ale pierwszych czynności na rozprawie dokonano trzy miesiące później. W międzyczasie okazało się, że biegły popełnił poważny błąd, bo sporządził opinię na podstawie relacji oskarżonego z dochodzenia, złożonych w tej fazie postępowania, w której miał jeszcze status świadka. Tę wadę można było usunąć, ale okazało się, że pan ekspert został w międzyczasie skazany za umyślne przestępstwo przeciwko wymiarowi sprawiedliwości. Druga opinia powstała już pod koniec czerwca 2010 roku, czyli dwa i pół roku po wypadku. Do przesłuchania biegłego na rozprawie doszło już w połowie stycznia 2011 roku, a więc trzy lata po wypadku. Wtedy obrońca wykazał, że biegły, choć ma papiery i dobre chęci, nie ma wiadomości specjalnych. W efekcie sąd – chcąc nie chcąc – musiał dopuścić dowód z trzeciej opinii biegłego. Do przesłuchania biegłego doszło prawie trzy i pół roku po wypadku. Treść prawomocnego wyroku, który zapadł cztery lata po wypadku, nie ma znaczenia.

Listy do M.

Kierowany miłością bliźniego nie zorganizuję akcji „Adwokaci piszą do Jarosława Gowina". O czym mieliby pisać? O podobnych zdarzeniach, których większość adwokatów sądowych i radców prawnych co raz doświadcza w codziennej praktyce. Zapewniam, że pan minister w niedługim czasie otrzymałby setki listów, na które – jako człowiek dobrze wychowany – powinien odpowiedzieć. Wolę, żeby minister – zamiast odpowiadać – reformował. Nie deregulował, tylko reformował.

Obywatele oceniają wymiar sprawiedliwości według różnych kryteriów, zwłaszcza sprawności orzekania, jakości orzeczeń i uczciwości. W każdej z tych spraw widzę pole do popisu dla Jarosława Gowina, odpowiedzialnego za sprawiedliwość, jako dział administracji rządowej. Pierwszy przykład dowodzi, że szkolenie sędziów w zakresie znajomości rezolucji Parlamentu Europejskiego i nowelizacji prawa polskiego, za które odpowiada minister, kuleje, co wprost przełożyło się na jakość opisanego orzeczenia. Drugi przykład to dowód, że pan minister ma niemało do zrobienia w zakresie ochrony praw obywatelskich i powinien powalczyć o likwidację prawa powielaczowego, na podstawie którego można było – jak się okazało bezkarnie – trzymać obywatela pod kluczem ponad 48 godzin. Trzeci kazus wskazuje na obowiązek stałego przypominania sędziom o prostych zasadach prakseologii. W tym wypadku o ustawowym obowiązku sądzenia spraw w rozsądnym terminie, bez zbędnych przerw. Zajęcie się tymi sprawami nie wymaga pozytywnej szajby, być może potrzebnej do odegrania roli deregulatora, tylko wiedzy o zasadach działania wymiaru sprawiedliwości.

Zachodzi obawa, że zajęty deregulacją minister nie dostrzega groźnego zjawiska, jakim jest nadprodukcja prawników, w większości źle wykształconych, całkowicie nieprzygotowanych do samodzielnego wykonywania prostych czynności zawodowych, czyli tego, czego powinni uczyć się już podczas studiów. Aż dziw bierze, że w ciągu ostatnich kilku lat żaden z ministrów sprawiedliwości, pryncypialnie zatroskanych losem prawniczej młodzieży, nie wpadł na pomysł, by ostatnie dwa semestry studiów połączyć z ogólną aplikacją, której ukończenie byłoby warunkiem koniecznym do kontynuowania nauki zawodu w ramach wybranej aplikacji po studiach. A przecież realizacja tego pomysłu mogłaby – w odpowiednim momencie – uświadomić niektórym młodym ludziom, zwłaszcza tym, których uczą kiepscy wykładowcy, że na sędziów, adwokatów i notariuszy nie nadają się, bo nie mają predyspozycji.

Zachodzi obawa, że nie panując nad nadprodukcją prawników, którzy – jako wyborcy – mają wartość przeliczalną na głosy, Jarosław Gowin ulegnie agresywnie lobbującej grupie nacisku, która przekona go do deregulacji zawodów prawniczych, skądinąd dawno szeroko otwartych, która pogrąży wymiar sprawiedliwości w chaosie trudnym do wyobrażenia. Groźnym w skutkach dla obywateli, którzy po sądach, prokuraturach i urzędach powinni poruszać się przy pomocy przewodników, czyli adwokatów i radców prawnych.

Wymiar sprawiedliwości, od lat źle zarządzany, zacina się coraz częściej. Oby nie stanął, gdy wpływ na jego jakość otrzymają adepci Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury, którzy w dołkach startowych czekają na nominacje. Dlatego minister sprawiedliwości, który ma roboty po łokcie, zwłaszcza od czasu, gdy prokuratura wybiła się na niepodległość, nie powinien rozmieniać się na drobne, tylko skoncentrować się na działalności podstawowej, czyli „kierowaniu działem administracji rządowej – sprawiedliwość".

Zakres obowiązków ministra sprawiedliwości określają przepisy prawa. Jest ich niewiele. Wymieniam je poniżej, zachowując hierarchię ważności: Konstytucja RP, a następnie ustawy o Radzie Ministrów i działach administracji rządowej oraz rozporządzenia prezesa Rady Ministrów w sprawie utworzenia Ministerstwa Sprawiedliwości i w sprawie szczegółowego zakresu działania ministra sprawiedliwości, wreszcie zarządzenie prezesa Rady Ministrów w sprawie nadania statutu Ministerstwu Sprawiedliwości.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Aktywni w pracy, zapominalscy w sprawach ZUS"
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Podatkowe łady i niełady. Bez katastrofy i bez komfortu"
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Marcin J. Menkes: Ryzyka prawne transakcji ze spółkami strategicznymi