Po dwóch latach, odkąd prokuratura zyskała niezależność od formalnych wpływów politycznych, zakusy na powrót do starego modelu powracają. Ot, choćby ostatnie przymiarki do zmiany zasad wyboru zastępcy prokuratora generalnego czy jeszcze bardziej niebezpieczne i, co istotne, realne wprowadzenie parlamentarnej kontroli nad prokuraturą - w formie komisyjnych wysłuchań w palących sprawach. I pewnie tego rodzaju pomysłów z czasem będzie coraz więcej. Więcej, bo prokuratura jest instytucją zbyt słabą, aby zniechęcić potencjalnych agresorów, którzy chcą jej niezależność ponownie ograniczyć.
Szlachetny czy naiwny
Jakiś czas temu oglądałem ciekawy film pt. „Edgar", o twórcy FBI Edgarze Hooverze, ze świetną rolą Leonarda DiCaprio. Była to historia człowieka, który w dość nieprzychylnym otoczeniu, od zera stworzył instytucję potężną, z którą musieli liczyć się najwięksi - z rodziną Kennedych włącznie. Hoover nie dysponował przy tym jakimiś nadzwyczajnymi kompetencjami. Co zaważyło na jego sukcesie? Otóż w dużej mierze osobowość. Instynkt gracza, który dla dobra instytucji, którą kierował, stawał się - gdy była taka potrzeba - zwierzęciem politycznym, a innym razem - medialnym. Umiejętność przeciwstawienia się politykom oraz - co istotne - poparcie opinii publicznej przesądziły w efekcie o jego sile, a co za tym idzie - sile instytucji, którą kierował. Wykuty przez Hoovera standard utrzymał się do dziś.
Porównanie Hoovera i Andrzeja Seremeta jest pewnie zbyt śmiałym posunięciem, ale po obejrzeniu tego filmu pomyślałem o analogiach. Tak było w Polsce przed dwoma laty: człowiek nieuwikłany politycznie i środowiskowo stanął na czele potężnej instytucji, której - po latach politycznej szarpaniny - ustawowo zagwarantowano niezależność. Seremet, sędzia z ogromnym doświadczeniem, miał tę niezależność pielęgnować, wzmacniać, a w razie potrzeby z całą stanowczością bronić. Miał wszystkie warunki ku temu, aby zbudować instytucję mocną, cieszącą się autorytetem, która mogłaby być dla najważniejszych polityków co najmniej partnerem, a nie potencjalnym politycznym łupem. Niezależności się jednak nie dostaje, niezależność się buduje. Środkami, jakimi się dysponuje, i osobowością. Czy Seremet stanął na wysokości zadania, czy stał się silnym szefem potężnej instytucji w momencie, kiedy sytuacja tego wymagała? Czy uderzył pięścią w stół, kiedy politycznie chciano kruszyć jej niezależność? Raczej nie.
Seremet przyjął inną postawę. Być może szlachetną, a może tylko naiwną. Miał przekonanie, że trzymanie się ustawy o prokuraturze i jej gwarancji oraz unikanie politycznych spięć wystarczy, aby zapewnić jej dobre funkcjonowanie. Niestety, okazało się to niewystarczające.
Za mało, by odstraszyć agresora
Po katastrofie smoleńskiej, która była pierwszym poważnym testem dla świeżo upieczonego prokuratora generalnego, jak na dłoni było widać, że rząd nie daje wystarczającego politycznego wsparcia śledczym - choć takie wsparcie w kontaktach z upolitycznioną prokuraturą rosyjską było wręcz niezbędne. W efekcie przebywający w Rosji polscy prokuratorzy skazani byli na porażkę. Gdy więc opozycja krytykowała nieudolność prokuratorów, Seremet mógł jedynie psioczyć pod nosem i słać noty błagalne do premiera i ministra spraw zagranicznych o polityczne poparcie - w sprawie wraku, czarnych skrzynek itd. Gdyby na miejscu Seremeta był Hoover, być może w świetle reflektorów walnąłby pięścią w stół. Ale tak się nie stało - zamiast tego było tworzenie licznych piramidalnych uzasadnień zaistniałej sytuacji, tak aby nikogo nie urazić, broń Boże.