Jestem szczerze wdzięczny Toyocie. Ale nie za jej samochody. Tylko za to, że przyszła mi w sukurs i na falach radiowych oficjalnie odwołała koniec świata.
Nie wiem, do kogo jest adresowana kampania reklamowa wieszcząca ustami prezydenta nie prezydenta RP koniec świata. Wiem za to, jakie skutki wywołał ten natrętny przekaz medialny w psychice moich dzieci. A pewnie nie tylko moich.
Na nic się zdaje autorytet rodzicielski, gdy z radia i telewizji płynie jasny komunikat: 21 grudnia skończy się świat! Pamiętam z własnego dzieciństwa, gdy wszystkie socjalistyczne stacje trąbiły o wyścigu zbrojeń, zagrożeniu pociskami typu Pershing czy Tomahowk. Każdy przelatujący nad moim miastem samolot zwiastował niechybnie zbliżającą się zagładę. Oczami przerażonego dziecka wypatrywałem wybuchu i nuklearnego grzyba.
Więc wiem, co mogą czuć moje dzieci, gdy zewsząd bombardowane są medialnym przekazem o końcu świata. Marnie brzmią moje tłumaczenia, że nie ma się czym przejmować, że to tylko reklama. Tak samo jak marnie i niewiarygodnie brzmiały wyjaśnienia moich rodziców, gdy próbowali mnie uspokoić. Bo skoro w radiu czy w telewizji mówią, że będzie koniec świata, to przecież wiedzą, co mówią. Taka jest siła mass mediów!
Gdy więc któregoś dnia rano, w drodze do szkoły usłyszałem, jak prawdziwy przedstawiciel plemienia Majów, łamaną polszczyzną, oficjalnie odwołał skutki głupoty copywriterów rodem z innej planety, poczułem, jakby ktoś rzucił mi ostatnią deskę ratunku. Nie tylko mi, ale i moim dzieciakom.