W ostatnim czasie miałam zaszczyt po raz pierwszy występować przed Sądem Najwyższym. Już sam gmach sądu robi wrażenie, a tym samym wzbudza szacunek i poczucie powagi. Niestety, tylko budynek pozostawił po sobie pozytywne wrażenie... Kiedy przybyłam pod salę, dowiedziałam się, że moja sprawa nie zostanie rozpoznana o czasie. Z kilku minut opóźnienia zrobiło się ponad 100 minut zwłoki. Wprawdzie wchodząc na salę rozpraw, usłyszałam przeprosiny od przewodniczącego składu, i z grzeczności je przyjęłam, ale straconego czasu mi to nie zwróciło. Szczerze mówiąc, myślałam, że przed Sądem Najwyższym nie spotka mnie to, co zdarza się przed sądami powszechnymi na co dzień.
Proza życia
Od samego początku aplikacji uczyłam się cierpliwości, czekając pod salą sądową na wywołanie sprawy. Jednak kiedy przyodziałam adwokacką togę, wzrosła frustracja spowodowana niemocą, która z upływem czasu przerodziła się już tylko w zobojętnienie.
Po kilku latach praktyki wiem już, do którego sędziego nie muszę się spieszyć, bo sprawa na pewno nie rozpocznie się o czasie. To od sędziego zależy, czy dobrze rozplanuje swoją wokandę. Chociaż przyznam, iż z uwagi na coraz większą liczbę spraw nie jest to z pewnością łatwe zadanie. Jednak części sędziów się to udaje. Zatem nie jest to wyzwanie na miarę przebiegnięcia maratonu. Wystarczy tylko dobra organizacja pracy, trochę chęci oraz szacunku dla wszystkich uczestników procesu. W ten sposób na sali nie słyszałabym komentarza: „Pani mecenas, proszę się streszczać, bo sąd za chwilę kończy pracę, a jeszcze jedna sprawa czeka". Później to ja muszę się tłumaczyć przed klientem, dlaczego sąd nie pozwolił mu się swobodnie wypowiedzieć.
Podczas swojej praktyki zauważyłam, że największe opóźnienia zdarzają się w sądach rodzinnych. Kilka razy zdarzyło mi się czekać na wywołanie sprawy ponad dwie godziny. Tylko po to, aby się dowiedzieć, że nie stawili się ławnicy i sprawa dzisiaj się nie odbędzie.
Innym razem sąd zdecydował, że jest zbyt późno na prowadzenie sprawy. Albo wręcz odwrotnie, sąd chce procedować i sądzi nawet po godzinach urzędowania sądów, czyli po godz. 15.30. Wówczas pracuje nie tylko sąd orzekający, ale i protokolant, nierzadko ławnicy czy policjanci konwojujący aresztowanych. Tymczasem jest to nie tylko kwestia naruszenia zasady jawności procesu, prawa pracy, ale i dobrych obyczajów. I nikt się nie pyta adwokata, czy przypadkiem nie musi odebrać dziecka z przedszkola, które zamykane jest o godz. 17.