Nie w pełni, i nie prawomocnie, jednak osądzona.
Lista oskarżonych w czasie 18 lat procesu topniała (z 12 do 3) i można było się obawiać, że biologia wyprzedzi Temidę. To samo w sobie wielkie oskarżenie sądownictwa III RP i żadne ogólniki politologiczne o trudnościach rozliczenia nadużyć władzy sprzed transformacji ustrojowej nie są usprawiedliwieniem. To patologia wymiaru sprawiedliwości, bo po cóż on jest, jeśli potrzebuje 20 lat na wydanie nieprawomocnego wyroku, i to tylko wobec części oskarżonych.
Ta ogólna ocena nie zmienia faktu, że wyrok zawiera dwa bardzo ważne stwierdzenia: że nie można używać broni, zwartych oddziałów przeciwko obywatelom, a za takie decyzje funkcjonariusze policji muszą ponosić odpowiedzialność, choćby po latach. Także żołnierze, choć nie jest to w Polsce odkrycie, że nie akceptujemy w naszym porządku prawnym doktryny ślepych bagnetów (bezwzględnego posłuszeństwa rozkazowi). Przeciwnie, każdy, kto wykonuje przestępczy rozkaz, ponosi za niego pełną odpowiedzialność.
Prokurator Bogdan Szegda i pełnomocnik rodzin ofiar mec. Maciej Bednarkiewicz zapowiedzieli już apelację, starać się będą zapewne o zaostrzenie kwalifikacji prawnej oskarżenia – na zabójstwo (art. 148 kodeksu karnego). Cała ta konstrukcja skazania dwóch oficerów LWP za udział w pobiciu ze skutkiem śmiertelnym (art. 158 § 1–2 k.k.), łatwiejsza zapewne ze względów dowodowych, rozmywa jednak odpowiedzialność sprawców i jest nieprzekonująca. Idąc tym tropem, proszę wybaczyć porównanie, ktoś mógłby twierdzić, że kampania wrześniowa nie była wojną, tylko masową bójką, bo i tu, i tam brały udział tysiące żołnierzy i były liczne ofiary. Jeśli ktoś zarządza strzelanie w tłum, to jak można mówić, że nie godził się na zabójstwo (choćby w zamiarze ewentualnym)?
Zapewne te kwestie będą przedmiotem rozprawy apelacyjnej, która może zaostrzyć odpowiedzialność podsądnych i ocenić zasadność uniewinnienia Stanisława Kociołka.