Jankowski: Jak osądzić dyktatora

Krzyk ofiar krwawych zbrodni potwierdza tylko dość powszechną wśród ekspertów opinię, że haski trybunał karny jest wciąż tylko sądem nad międzynarodowymi słabeuszami – zwraca uwagę publicysta prawny Andrzej Jankowski.

Publikacja: 16.10.2013 08:15

Płk Muammar Kaddafi

Płk Muammar Kaddafi

Foto: AFP

Brytyjski premier Cameron, pytany niedawno w Izbie Gmin o los syryjskiego prezydenta Baszara el- Asada, odpowiedział bez wahania: powinien stanąć przed sądem. Po chwili jednak dodał: ale przygotowanie takiego procesu wymaga czasu.

Postawione w tytule pytanie jest jednym z tych, wobec których współczesne prawo jest bezradne. Okazuje się, że łatwiej jest dzisiaj obalić dyktatora, niż go osądzić. Tak np. Hosni Mubarak przed miesiącem opuścił celę i wyszedł na wolność, choć został skazany przez egipski sąd pierwszej instancji na dożywotnie więzienie.

Teraz będzie odpowiadał z wolnej stopy za współudział w zabiciu 800 demonstrantów podczas kairskiej rewolucji w 2011 r. Sąd odwoławczy uchylił wyrok skazujący dyktatora na dożywotnie więzienie i nakazał prowadzić proces od początku.

Ale to nie z tego powodu Mubarak opuścił więzienie. Okazało się, że według egipskiego prawa karnego dyktator i tak już siedział w więzieniu za długo. Dwa lata, które spędził w zakładzie karnym, to maksymalny okres, jaki podejrzany może spędzić w areszcie w oczekiwaniu na rozpoczęcie procesu. I muszę przyznać, że akurat pod tym względem egipskie prawo karne jest nad wyraz postępowe. W Polsce podejrzani siedzą w areszcie bez wyroku nieraz po cztery, pięć lat. Co tam w Polsce. W Hadze przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym, Thomas Lubango – kongijski watażka, pierwszy dyktator skazany przez MTK – przesiedział w areszcie, czekając na wyrok okrągłe sześć lat. Ale procedury karne nie zawsze są tak łaskawe dla dyktatorów jak w Egipcie.

Strzały w Boże Narodzenie

Rumuński przywódca, 71-letni Nicolae Ceausescu, i jego żona Elena w ciągu trzech dni zostali zatrzymani przez wojsko podczas ucieczki helikopterem, osądzeni i rozstrzelani. Rozpiętość postawionych im zarzutów była ogromna: od nielegalnego bogactwa do ludobójstwa. 25 grudnia 1989 r. po błyskawicznym procesie i ogłoszeniu wyroku wyprowadzono  skazanych na dziedziniec sądu prosto przed pluton egzekucyjny. Nikt nie pytał o ostatnie życzenie, nikt nie zasłaniał oczu. Strzały padły natychmiast, najwyżej z odległości 1,5 m. Zgodnie z rozkazem generała kierującego egzekucją opróżniono całe magazynki. Skutek był taki, że ciała skazanych zostały dosłownie przygwożdżone do muru. Tak zakończyła się ta tragiczna, rumuńska lekcja bezprawia. Zarówno sam proces, jak i jego decyzje były nielegalne. Dekret nowej władzy, powołujący wojskowy trybunał, został wydany dwa dni po rozstrzelaniu dyktatora – 27 grudnia 1989 r.

Ale w październiku 2011 r. w Libii bojownicy, którzy obalili Muammara Kaddafiego, nawet nie usiłowali zachować pozorów legalności. Zamiast sądowej farsy była egzekucja bez sądu. Zwłoki dyktatora, schwytanego podczas ucieczki w betonowym tunelu pod autostradą, nosiły ślady tortur i zbezczeszczenia. Ciało Kaddafiego spoczęło gdzieś na pustyni, a osoby uczestniczące w pochówku przysięgły na Koran, że nigdy nie wyjawią miejsca spoczynku dyktatora. Od poniżającej śmierci libijskiego przywódcy nie uchroniło nawet śledztwo prowadzone równolegle przez prokuratorów Międzynarodowego Trybunału Karnego.

Z pewnością gdyby udało się zaciągnąć żywego Kaddafiego do Hagi, przed oblicze Międzynarodowego Trybunału Karnego, prestiż międzynarodowej Temidy poszybowałby w górę. Podobnie teraz krzyk ludności cywilnej w Syrii jest rozpaczliwym wołaniem nie tylko o pomoc humanitarną, ale także o pomoc międzynarodowej sprawiedliwości.

Czy prokuratorzy MTK nie powinni doprowadzić do postawienia przed sądem syryjskiego prezydenta Baszara al-Asada? Czy to nie oni powinni zebrać dowody winy i ustalić przed Trybunałem w Hadze, kto używał broni chemicznej w Syrii?

Niestety, krzyk ofiar krwawych zbrodni potwierdza tylko tę dość powszechną wśród ekspertów prawnych opinię: oto haski trybunał karny jest wciąż tylko sądem nad międzynarodowymi słabeuszami. Na kilkadziesiąt prowadzonych śledztw wszystkie dotyczą zbrodniarzy z krajów afrykańskich. A przecież utworzony w 2002 r. Międzynarodowy Trybunał Karny miał być zaprzeczeniem tych obiegowych obaw, miał być jednym z najambitniejszych projektów w międzynarodowym prawie karnym. Autorzy statutu MTK liczyli, że stały międzynarodowy sąd karny stanie się memento dla współczesnych dyktatorów, którzy zbrodnie wojenne, zbrodnie ludobójstwa czy zbrodnie przeciwko ludzkości wciąż traktują jak wystający z ziemi kołek, który można obchodzić raz w lewo, a raz w prawo. Zresztą wokół traktatu rzymskiego, na mocy którego powołano do życia MTK, gra podjazdowa zaczęła się toczyć od samego początku. Choć traktat podpisało ponad 110 państw, to próżno tam byśmy szukali podpisów USA, Rosji, Chin czy Izraela.

Po dziś dzień ten grzech pierworodny daje o sobie znać niemal przy każdym konflikcie zbrojnym. Nie ma co się oszukiwać – prokuratorzy z Hagi ścigają przede wszystkim dyktatorów przegranych. Nie mają natomiast odwagi, by mocniej przycisnąć do muru stałych członków Rady Bezpieczeństwa, zaangażowanych w konflikty zbrojne od Afganistanu i Palestyny, po Irak, Syrię, Tybet czy Kolumbię.

Do czego prowadzi taka wybiórcza sprawiedliwość, mogliśmy się niestety przekonać na własnej skórze. W 1945 r., kiedy w toku postępowania dowodowego przed trybunałem norymberskim okazało się, że mordu katyńskiego nie da się w żaden sposób przypisać Niemcom, sprawa katyńska spadła z norymberskiej wokandy. A trybunał norymberski posiadał jurysdykcję do osądzenia i wymierzenia sprawiedliwości sprawcom tej zbrodni. Niestety, za przyzwoleniem mocarstw zachodnich tak się nie stało, czego skutki odczuwamy po dziś dzień.

Od Nerona do Napoleona

Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że w porównaniu z tym, jak jeszcze do niedawna wyglądała indywidualna odpowiedzialność karna głowy państwa, w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat dokonał się prawdziwy przewrót kopernikański. Przez całe wieki, od Nerona do Napoleona Bonapartego, nikomu nie przychodziło do głowy, by sądzić władcę za to, jakimi środkami osiąga swoje cele. Niepodleganie odpowiedzialności władcy było czymś tak naturalnym jak następujące po sobie pory roku.

Do pierwszej znaczącej konfrontacji między pokonanym suwerenem a odpowiedzialnością przed zwycięskim państwem za popełnione zbrodnie doszło w 1815 r., po klęsce Napoleona pod Waterloo. Bonaparte, wygnany z Francji, nie chcąc wpaść w ręce sprzymierzonych mocarstw lądowych, oddał się w ręce Anglii, swojego największego, lecz niepokonanego wroga. Kiedy na pokładzie liniowca Bellerophon przybył do Plymouth, okazało się jednak, że Anglicy nie pozwalają mu zejść na ląd. Napoleon zrozumiał wtedy, że był ich jeńcem wojennym. Istotnie, po kilku dniach przybył do niego admirał Keith i oznajmił, że państwa sprzymierzone w interesie utrzymania pokoju w Europie wyznaczyły mu mieszkanie na środku Atlantyku, na Wyspie Świętej Heleny (dziś odpowiednikiem jest amerykański obóz dla międzynarodowych terrorystów w Zatoce Guantanamo). Legalność zesłania cesarza na Wyspę Świętej Heleny nie została nigdy skonfrontowana z obowiązującym wtedy prawem. Nie kwapili się do tego ani Francuzi, ani Anglicy.

Problem indywidualnej odpowiedzialności karnej rządzących wyłonił się ponownie po I wojnie światowej. Wszystko wskazywało na to, że Lloyd George, Clemenceau, a nawet Wilson przychylą się do żądań Europy: „Kajzer na szubienicę". Traktat wersalski przewidywał indywidualną odpowiedzialność karną za pogwałcenie praw i zwyczajów wojennych. Specjalna komisja zaproponowała utworzenie międzynarodowego trybunału, którego zadaniem było osądzenie zbrodni wojennych popełnionych podczas I wojny światowej. Do jego powołania jednak nie doszło. Zdetronizowany cesarz, którego tłumy widziały już na ławie oskarżonych, uzyskał schronienie w neutralnej Holandii, która nie godziła się na jego ekstradycję. W ten sposób resztę swojego życia cesarz spędził w spokoju pod holenderską pieczą.

Zmierzch demonów wojny

Problemy z odpowiedzialnością karną za zbrodnie wojenne powróciły ze zdwojoną siłą po II wojnie światowej. Zbrodnie Hitlera i jego sprzymierzeńców – Benito Mussoliniego oraz cesarza Hirohito – wymagały ukarania. Część z tych problemów rozwiązało samo życie – samobójstwa Hitlera, Himmlera, Goebbelsa czy skazanego na śmierć Goringa, powieszenie przez partyzantów włoskich Mussoliniego. Ale ich śmierć nie ucięła prawniczych dyskusji. Jak prawo miało postąpić z ich najbliższymi współpracownikami? Jeden z nich, admirał Karl Donitz, jako następca Hitlera, stał przez siedem dni na czele państwa niemieckiego (podpisał kapitulację niemieckiej armii).

Prawnym rozwiązaniem dylematu odpowiedzialności za zbrodnie wojenne okazało się powołanie Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze. Jego utworzenie przez zwycięskie mocarstwa było kamieniem milowym na drodze do indywidualnej odpowiedzialności karnej rządzących. Admirał Donitz, zasłaniający się w Norymberdze immunitetem przysługującym głowie państwa, został skazany na dziesięć lat pozbawienia wolności. Sędziowie stwierdzili, że skazują go za czyny przypisane mu jako dowódcy wojskowemu, a nie jako przywódcy państwa hitlerowskiego.

Jednak na Dalekim Wschodzie, gdzie w Tokio również powołano międzynarodowy trybunał do osądzenia zbrodni wojennych, cesarzowi Hirohito oszczędzono goryczy oskarżeń i kar. Ceną była rezygnacja z prerogatyw cesarskiej „boskości" oraz wprowadzenie w Japonii monarchii konstytucyjnej.

Pół wieku później niemieccy sędziowie, rozpoznając sprawę E. Honeckera, przywódcy b. NRD, oskarżonego o wydanie rozkazu strzelania do ludzi uciekających na Zachód, uznali, że immunitet głowy państwa wygasa po upadku tego państwa. Honecker został oskarżony przed niemieckim sądem, ale do skazania nie doszło. Początkowo schronienia udzieliła mu Moskwa, po powrocie do Niemiec byłego przywódcę zwolniono z aresztu ze względu na zły stan zdrowia. Pozwolono mu opuścić kraj, skąd wyjechał do córki do Chile, gdzie zmarł w 1994 r. na raka wątroby.

Zły stan zdrowia przyszedł również w sukurs byłemu chilijskiemu prezydentowi, ściganemu przez hiszpańskiego sędziego Baltasara Garzona za zbrodnie popełnione w Chile na obywatelach hiszpańskich. W 1998 r. wszystko wskazywało na to, że wysiłki sędziego B. Garzona doprowadzą do międzynarodowego precedensu. Oto gen. Augusto Pinochet w przekonaniu, że poza granicami swego kraju chroni go prawo do nietykalności przysługujące głowie państwa, wybrał się na leczenie do Wielkiej Brytanii. Ale wówczas Hiszpania postanowiła skorzystać z okazji i wystąpiła o jego ekstradycję. Izba Lordów odmówiła uznania immunitetu Pinocheta. Konsekwencją takiego orzeczenia była możliwość aresztowania Pinocheta i przekazania go Hiszpanii. I rzeczywiście, 8 października 1999 r. londyński sąd orzekł, że władze brytyjskie mogą wydać gen. Pinocheta Hiszpanii.

Po tygodniu rząd Chile zwrócił się jednak z prośbą o uwolnienie generała ze względów humanitarnych i odesłanie go do domu. Na propozycję rządu brytyjskiego niezależna komisja lekarska zbadała Pinocheta. Badania wykazały, że były dyktator Chile jest obłożnie chory. W marcu 2000 r. gen. Augusto Pinochet powrócił do Chile. Jeszcze tego samego miesiąca obie izby parlamentu Chile uchwaliły poprawkę do konstytucji, zgodnie z którą byli prezydenci kraju, zamiast korzystać z godności dożywotniego senatora, będą teraz korzystać z dożywotniego immunitetu. Gen. Augusto Pinochet zmarł w grudniu 2006 r., nie doczekawszy się procesu.

Opinie Prawne
Marek Isański: TK bytem fasadowym. Władzę w sprawach podatkowych przejął NSA
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd Tuska w sprawie KRS goni króliczka i nie chce go złapać
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy tylko PO ucywilizuje lewicę? Aborcyjny happening Katarzyny Kotuli
Opinie Prawne
Marek Dobrowolski: Trybunał i ochrona życia. Kluczowy punkt odniesienia
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Ministra, premier i kakofonia w sprawach pracy