Dużo mówimy, jacy mają być: bezstronni, kompetentni, sprawni w mowie i piśmie. Nie mówimy zaś, czym mają się zajmować. Jeśli już, to językiem biurokracji, że sprawami, najlepiej według kolejności wpływu. Udajemy, że wszystkie sprawy są równe, że nie ma ważniejszych, pilniejszych – choć to absurd.
Jeśli nie przełamiemy tej mentalnej fasady, nie poprawimy sądów. Nie chodzi przecież o to, by sąd zajmował się sprawą o kilkanaście złotych czy mandatem za 50 zł. By wydawał wyrok w imieniu Rzeczypospolitej, choć sędzia i podsądny, jeśli w ogóle jest w sądzie, wiedzą, że chodzi już tylko o pieczątkę, tyle że urzędnika w sędziowskiej todze.
Miałem taką sprawę – mandat za zaparkowanie na chodniku. Walczyłem, wierząc w rozsądek człowieka za sędziowskim stołem: pytałem, co złego w tym, że auto postało parę minut na pustym chodniku w bocznej ulicy, a koło dotknęło trawnika. Młoda sędzia nie dała się przekonać: to nie o chodnik i nie o trawę chodzi, ale to, że nie zawiadomiłem, kto jest właścicielem auta – a to już poważna sprawa – perorowała.
Nie miałem wątpliwości, jaki będzie wyrok, i więcej tej taśmowej sprawiedliwości testował nie będę. Chciałem powiedzieć sędzi, że jej współczuję, bo domyślam się, jak bardzo musi frustrować udawanie pracy, tym bardziej sprawowania wymiaru sprawiedliwości. Nie powiedziałem chyba dlatego, że to przecież nie jej wina.
Zapaść sądów jest winą kolejnych rządów, bo to rządy, a nie sądy ani nawet parlament rządzą w Polsce i to kolejne rządy przez lata tolerują pozorowanie wymiaru sprawiedliwości w wielu segmentach Temidy. Kosztem zapaści w najpoważniejszych sprawach – gdzie sprawny i sprawiedliwy sąd jest najbardziej potrzebny.