Spór ten został na pozór rozstrzygnięty wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z 15 stycznia 2009 r. (sygn. K45/07) na korzyść ministra, ale mamy jego kolejną odsłonę związaną z uchwałą Sądu Najwyższego z 17 lipca 2013 r. Uchwała podjęta w składzie siedmiu sędziów SN dotyczy decyzji o przeniesieniu sędziego na inne miejsce służbowe. W jej uzasadnieniu stwierdzono m.in., że przedstawiony wcześniej opis rozmiaru nieprawidłowości w działaniu ministra sprawiedliwości uzupełnia stwierdzenie, iż wiele decyzji o przeniesieniu sędziów, podjął nie minister sprawiedliwości, lecz – działający z jego upoważnienia – podsekretarz stanu.
Pomyślałam naiwnie, że wysiłki urzędników ministerstwa i samego ministra, po zapoznaniu się z tym uzasadnieniem zmierzają do jak najszybszego doręczenia sędziom, którzy byli przeniesieni przez podsekretarza stanu, decyzji wydanych przez właściwy organ. Zgodnie z przywołaną uchwałą, decyzja – jeżeli jest zgodna z prawem wywołuje skutek od chwili doręczenia jej sędziemu. Uwolniłoby to sędziów , których opisany problem dotyczy, od dylematu, czy w najbliższym czasie wyjść na salę rozpraw, czy też nie. Wyroki wydane przed podjęciem uchwały można bowiem spróbować ratować, z wydanymi po jej podjęciu będzie już dużo trudniej.
Nie wiem, co zamierza minister sprawiedliwości, ale aktywność jego urzędników zmierza w całkiem innym kierunku. Zdaje się, że postanowili oni przymusić sędziów do zignorowania uchwały SN. Dyrektor Departamentu Sądów w piśmie z 9 października przesłał prezesom sądów stanowisko „Ministerstwa Sprawiedliwości" co do wskazanej wyżej uchwały, w którym stwierdzono, że w ocenie ministerstwa kwestionowane przez Sąd Najwyższy decyzje wydane zostały prawidłowo.
Wiceminister Wojciech Hajduk w rozmowie „Rz" z 8 października 2013 r. dezawuuje treść uchwały SN, powołując się na uchwałę wcześniejszą, o której SN wyraźnie powiedział, że dotyczyła tylko delegowania sędziego za jego zgodą.
Sąd Najwyższy jest organem władzy sądowniczej powołanym do sprawowania sprawiedliwości m.in. przez zapewnienie w ramach nadzoru zgodności z prawem oraz jednolitości orzecznictwa sądów powszechnych i wojskowych. Zgodnie z Konstytucją to Sąd Najwyższy (a nie minister sprawiedliwości) sprawuje nadzór nad działalnością sądów powszechnych i wojskowych w zakresie orzekania. Podważanie znaczenia orzeczeń SN przez władzę wykonawczą godzi w podstawy ustrojowe państwa prawa i jest arogancją ze strony władzy wykonawczej. Władza wykonawcza od lat stosuje technikę stawiania władzy sądowniczej przed faktami dokonanymi. Przekonanie, że zarówno Trybunał Konstytucyjny, jak i Sąd Najwyższy dla „wspólnego dobra" działania takie zaakceptują, niestety zbyt często okazywało się uzasadnione. Jak widać, jednak nie rodzi to po stronie ministra sprawiedliwości troski o większy legalizm w działaniu, a wręcz przeciwnie – upewnia go o braku odpowiedzialności.