O słabościach i konieczności zmian tzw. systemu zamówień publicznych napisano i powiedziano tyle, że gdyby udało się wprowadzić w życie choćby znikomą część zgłaszanych postulatów, moglibyśmy stworzyć ustawowy wzorzec, a PZP stanęłoby w Sevres tuż obok metra i kilograma. Być może jednak lepiej by się stało (dla zamawiających i wykonawców), gdyby w ogóle zapomnieć o dużej części przewidzianych w niej rozwiązań, a nade wszystko o wykładni jej przepisów i praktyce jej stosowania.
Nowa perspektywa UE na lata 2014–2020 powinna skłonić do poważniejszej refleksji dotyczącej tzw. systemu zamówień publicznych. Powinna ona obejmować poprawę regulacji, ale przy równoczesnej zmianie lub przedefiniowaniu celu/ów tych przepisów, a tym samym również ich interpretacji i stosowania w praktyce.
Ciągłe zmiany ustawy sprowadzają się do rozpaczliwego łatania dziur stanowiących próbę rozwiązania konkretnych, czasem jednostkowych, problemów zidentyfikowanych w nagłośnionych medialnie przypadkach. Więcej z tego zamieszania i niepewności niż pożytku. Zasadniczym wyzwaniem jednak powinna być gruntowna reforma systemu. Pretekstem do takich zmian systemowych może być konieczność dostosowania naszych regulacji do wymagań nowego, właśnie przyjętego na poziomie unijnym, pakietu legislacyjnego dotyczącego zamówień publicznych.
Po co przepisy
Wbrew często spotykanym poglądom, podstawowym celem regulacji zamówieniowych nie jest „otwarcie rynku publicznego na konkurencję". Konkurencja to istotny, ale wyłącznie środek prowadzący do urzeczywistnienia postulatu efektywnego i racjonalnego wydatkowania środków pozostających w gestii określonych kategorii podmiotów. Co więcej, w większości przypadków, podmiotów realizujących zadania publiczne, które przecież stanowią ich raison d'etre.
W konsekwencji, należy odejść od absolutyzowania zasady konkurencji na rzecz równowagi pomiędzy jej zachowaniem przy równoczesnym umożliwieniu sprawnego wykonywania zadań. Celem regulacji zamówieniowych jest bowiem próba wykluczenia sytuacji, w których podmioty publiczne kierowałyby się kryteriami pozagospodarczymi. Tymczasem dzisiaj narzucanie abstrakcyjnych wzorców tzw. uczciwej konkurencji prowadzi do tego, że w zamówieniu publicznym w rzeczywistości nie jest ważny wykonawca (rozumiany jako podmiot realizujący i odpowiadający za prawidłowość wykonania zleconych prac) i jego oferta, ale fakt, czy potrafi się on sprytnie odnaleźć w procedurze. Klasycznym (jednym z wielu) przykładem przerostu formy nad treścią jest wyinterpretowanie (bo nie wynika to z przepisów) możliwości wyłącznie jednokrotnego wezwania wykonawców do uzupełnienia dokumentów.