Powód? Zaostrzająca się konkurencja na rynku i stosunkowo niewielka kara – ledwie trzy lata. Wielu więc decyduje się na ryzyko, bo gra idzie o dużą stawkę: przy zamówieniach do zdobycia są duże pieniądze, i to zarówno dla firmy, która przetarg może wygrać, jak i dla tych, którzy jej w tym pomogą.

Dla większości firm zdobycie kontraktu to gwarancja działania przez lata. Warto więc się spiąć. Niestety, czasem chęć najedzenia się na zapas jest silniejsza niż zdrowy rozsądek czy ekonomiczna kalkulacja. Z opublikowanego pod koniec ubiegłego roku raportu Europejskiego Urzędu ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF) wynika, że w Polsce korupcja może obejmować nawet 23 proc. przetargów. Tam, gdzie są duże pieniądze, są też skrajne emocje i działania. Czasem nie do końca zgodne z prawem. Pojawiają się też kombinacje, jak grać, by wygrać. Zgodnie z niesławną, ale jakże życiową sentencją, że zwycięzcy nikt nie pyta o rację.

Okazuje się jednak, że coraz częściej jest pytany. Nikt lepiej nie przypilnuje procesu zamówień publicznych niż konkurent do pieniędzy. Nie ma też nikogo skuteczniejszego w tropieniu nieprawidłowości. Właśnie ci przegrani informują prokuraturę o nieprawidłowościach – rzeczywistych czy wymyślonych.

Nie wiem, czy przegranych przybywa, czy desperacja w nich rośnie. Tak czy owak, prokuratura i sądy mają coraz więcej pracy. A skoro jest wojna – są i ofiary. Bo to, że ja nie wygrałem, jest złe. Ale dlaczego wygrał on?! Jak powiedziała Leonia Pawlak w „Samych swoich", dając Kaźmirzowi granaty: „Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie".