Państwo jednak to nie przyjęcie i sentymenty nie zastąpią poważnej debaty nad nim samym i jego konstytucją. Ma zapewnić przecież narodowi sprawny rząd i sprawiedliwe prawa, wreszcie ich przestrzeganie.
Skupię się na sądownictwie. Co ciekawe, Konstytucja 3 maja mówiła o nim sporo, m.in. że władza sądownicza „powinna być tak do miejsc przywiązana, żeby każdy człowiek bliską dla siebie znalazł sprawiedliwość, żeby przestępny widział wszędzie groźną nad sobą rękę krajowego rządu". Przewidywała też wybór sędziów na sejmikach.
Wybór sędziów, kwestię ich demokratycznej legitymacji (ściślej mówiąc: jej braku) zostawię na inną okazję. Tak samo kwestię bliskości sądów (element tzw. reformy Gowina), choć wtedy była to epoka konia, a teraz jest auta oraz internetu.
I bez tego polskie sądownictwo ma problemów co niemiara. To nie tylko tzw. opieszałość sądów, a jednocześnie zawalenie ich niepoważnymi sprawami, takimi jak drobne mandaty lub kary za parkowanie, czy wręcz wydumanymi, jak wymuszony przez wyrok TK obowiązek nadawania klauzul wykonalności zamiast prostych pieczęci. Stąd konieczność zwiększania liczby sędziów oraz naturalny efekt obniżania poziomu i statusu tej profesji (jeśli masa, to nie elita, także co do pensji).
Kolejny problem to opresywność egzekucji: oto uzbrojony w elektronikę, dostęp do rachunków bankowych i pensji komornik ściąga przedawniony dług, nie dając dłużnikowi szans na obronę. To prawa, że kiedyś nie zapłacił, ale nie traci z tego powodu prawa do obrony. Przy kilkunastu milionach spraw rocznie prawo do sądu też jest zagrożone, na co wskazywał sam Sąd Najwyższy, rygorami uiszczania opłat sądowych, gdyż proste potknięcie dyskwalifikuje odwołanie.