Wściekł się po tym, gdy zarzucono mu, że bezprawnie zażądał od gdańskiego sądu dostępu do akt afery Amber Gold. Po tym zamieszaniu postanowił więc literę prawa docenić. Uznał, że regulamin urzędowania sądów daje mu prawo, by w uzasadnionych przypadkach żądać od prezesów sądów akt każdej sprawy. Potem prawo zapisano w rozporządzeniu.
Jego przepis zakwestionował właśnie Trybunał Konstytucyjny. Orzekł m.in., że takie uprawnienie powinno być wskazane w ustawie, a nie w rozporządzeniu. Jak więc wygląda krajobraz po bitwie? Czy minister sprawiedliwości nadal będzie Wielkim Bratem? Wszystko wskazuje na to, że tak. A może nawet... jeszcze większym.
W projekcie zmian prawa o ustroju sądów powszechnych ma już możliwość wglądu ?w akta zapisaną. Mało tego, zyska znacznie szersze uprawnienia, bo stanie się de facto głównym administratorem systemu informatycznego Temidy! Z dostępem m.in. do akt informatycznych czy zapisów dźwięku z posiedzenia jawnego.
Robienie z Wielkiego Brata Wielkiego Informatyka to pomysł wątpliwy. Ale bicie ?w dzwony sędziowskiej niezawisłości i wieszczenie „ręcznego sterowania", gdy minister chce poznać szczegóły afery, jak przy Amber Gold, wydaje się grubo przesadzone.
Po akta sięgnął tylko raz – właśnie w przypadku Amber Gold, i z całą pewnością jest to „uzasadniony przypadek". Ta sprawa zatrzęsła całą Polską – 12 tysięcy poszkodowanych, zarzuty nieudolności stawiane prokuraturze, wątpliwości wokół wielokrotnego zawieszania kar Marcinowi P. przez sądy. Wielki przekręt, który wymusił istotne zmiany w prawie.