Opisywany dziś na łamach „Rz" pomysł resortu finansów jest prosty: państwo w ramach walki z wyłudzeniami VAT chce wskazywać najbardziej podejrzane publicznie branże, w których – jego zdaniem – może dochodzić do nieprawidłowości i oszustw podatkowych. Może to być np. handel złomem, złotem, paliwem, sprzętem komputerowym, w zasadzie wszystkim.
Przedsiębiorcy z branży objętej listem powinni się mieć na baczności, bo list ostrzegawczy to sygnał: mamy was na oku, nie kombinujcie, bo kontrola jest wysoce prawdopodobna.
Nie wiem, czemu mają w rzeczywistości służyć tego rodzaju akcje, ja widzę w nich tylko tworzenie atmosfery niepewności, zagrożenia.
Zastraszanie podatników ma być chyba nowym sposobem na lepsze wpływy budżetowe i ostatnio w resorcie taka metoda jest najwyraźniej modna. Nie tak dawno minister finansów w broszurze straszył przedsiębiorców drakońskimi karami, by zniechęcić ich do odliczania VAT od samochodów w pełnej wysokości.
Jednocześnie można się cieszyć, bo wyobraźnia urzędników jest przecież nieograniczona. Mogli stworzyć listy ostrzegawcze imienne, adresowane do konkretnego podatnika, coś na wzór zdechłej ryby zawiniętej w gazetę. Taki stary sprawdzony znak ostrzegawczy mafii. List mógłby być prostym indywidualnym ostrzeżeniem: kolego, mamy cię na oku, lepiej się pakuj i łap najbliższy samolot do Dublina, bo nic dobrego cię tu już nie spotka.