Dziś w „Rzeczpospolitej" piszemy o zamieszaniu i kłopotach z prawem karnym, a także potencjalnych stratach materialnych właścicieli niegroźnej – w każdym razie nie najgroźniejszej – broni alarmowej i gazowej. Kłopotach, które wywołała policja.
Okazuje się, że policyjni eksperci uznali, iż popularne rewolwery strzelające gumowymi nabojami, na których posiadanie nie było wymagane zezwolenie, mogą być wykorzystane jako broń palna zagrażająca życiu i zdrowiu. Zatem zezwolenie mieć trzeba.
Bulwersujące w tej sprawie jest to, że nowa wykładnia nie stanowi efektu jakiegoś precedensowego wyroku, ale badań policyjnego laboratorium kryminalistycznego. Policja zaś jedynie rozwiesza w komendach informację, że na tę broń wymagane jest zezwolenie.
Rewolwery takie posiada w Polsce prawdopodobnie kilkadziesiąt tysięcy osób, które niemal z dnia na dzień stanęły wobec zagrożenia, że zostaną uznane za przestępców. Jeśli nawet żaden sąd nie skaże ich na najwyższą karę za nielegalne posiadanie broni – a grozi za to od pół roku do ośmiu lat więzienia – to już groźba oskarżenia jest nie do pozazdroszczenia.
Bywa, że legalny produkt, np. lek, trzeba wycofać z rynku, bo okaże się, że niesie zagrożenie, którego nie dało się przewidzieć bądź którego nie przewidziano, choćby przez zaniedbanie. Wątpię, by dotyczyło to broni z pogranicza zabawki. Gdyby jednak zagrożenie było poważniejsze, należałoby dokonać zmian przepisów, ustanowić okres przejściowy. Problem nie dotyczy bowiem rzadkich modeli broni, ale raczej tych popularnych, a więc i wielu osób. Dotyczy też praw obywatelskich, wszak zakaz posiadania broni jest ograniczeniem wolności i nie może być skutkiem interpretacji policji.