Wyzywający tytuł tego felietonu podyktowało samo życie. W trakcie jednego z moich dyżurów pro bono, a dla wiedzy zainteresowanych władz podatkowych dodam, iż było to już ponad pięć lat temu, przyjąłem parę małżeńską, która prosiła o poradę w kwestii zapłaty nieznacznej kwoty pewnej instytucji finansowej podającej się za następcę prawnego pierwotnego wierzyciela tej należności. Interesanci od wielu miesięcy byli indagowani i ponaglani w tej sprawie korespondencyjnie i telefonicznie, a nawet natarczywymi esemesami.
Po przejrzeniu przyniesionych dokumentów odważyłem się na hipotezę o przedawnieniu roszczenia, a nadto zasugerowałem sprawdzenie podstaw następstwa prawnego, na które powoływał się rzekomy wierzyciel. Wyjaśniłem, że skuteczne zgłoszenie zarzutu przedawnienia w ewentualnym procesie o zapłatę przekreśli możliwość zasądzenia spornej należności, a co za tym idzie – także możliwość egzekucji komorniczej. Interesanci wyszli z kancelarii uradowani. Po chwili wrócił mężczyzna, już bez partnerki. Po wysłuchaniu potwierdzenia mojej porady wyznał, z zastrzeżeniem zachowania sekretu przed żoną, iż zdążył wcześniej uiścić w ratach część należności. Dziękując mi za poradę, powiedział: „Oni przecież żyją z wydłubywania kasy z głupków takich jak ja!".
Żerują na braku wiedzy
Czytelnik widzi już, że mój wkład autorski w sam tytuł ogranicza się do zastąpienia „wydłubywania" terminem mniej dosadnym, choć z pewnością równie wymownym. W mojej praktyce zawodowej mam nieustannie do czynienia z aktywnością firm i instytucji trudniących się odzyskiwaniem należności, które z różnych przyczyn nie doczekały się zasądzenia, a zatem nie mogą być zaspokajane w zwykłym postępowaniu egzekucyjnym. Często są to należności nabyte przez te podmioty od osób trzecich, które podawały się za ich wierzycieli. Odzyskiwanie takich długów, czyli właśnie „wydobywanie", jak będę je dalej nazywał, odbywa się oczywiście drogami o wiele mniej formalnymi od egzekucji komorniczej: natrętną ekspresyjną perswazją albo też mniej lub bardziej zawoalowanymi groźbami. W dość licznych przypadkach udało mi w prosty sposób zablokować takie działania firm właśnie przez wykorzystanie zarzutu przedawnienia bądź też domagając się wykazania legitymacji do dochodzenia danej należności.
Jak wiadomo, istnieje w kraju cichy rynek wierzytelności najróżniejszego autoramentu, na którym nie brakuje ani sprzedających, ani chętnych nabywców. W obrocie kursują więc zarówno wierzytelności pewne, np. potwierdzone tytułami egzekucyjnymi, jak i takie, których realizacja zależy wyłącznie od inwencji i talentu wydobywczego. Jest oczywiste, zwłaszcza dla cywilistów praktyków, że o powodzeniu działalności wydobywczej decyduje postawa domniemanych dłużników, a więc przede wszystkim budowane w nich lęk i uległość, najczęściej spowodowane brakiem elementarnej orientacji prawnej, jak w przypadku opisanym na wstępie.
Drogie oszczędzanie
Firmy wydobywcze z reguły unikają jak ognia kontaktu z profesjonalnymi pełnomocnikami. Znamienną cechą wspólną wydobywanych należności jest nader często ich relatywnie niska wartość, zazwyczaj nieprzekraczająca psychologicznego pułapu tysiąca złotych. Stoi za tym niezbyt może głęboka, ale niewątpliwie celna obserwacja socjologiczna; można się spodziewać, że w takiej sprawie ofiara nie zechce ponosić dodatkowych wydatków na pomoc prawną. Kto pożałuje na adwokata, nie dowie się zatem np. o służącym mu zarzucie przedawnienia albo o możliwości podważenia umowy przelewu wierzytelności. Podstawą powodzenia działalności wydobywczej jest bowiem utrzymywanie ofiary w stanie dezorientacji prawnej oraz w wywołanej nim niepewności i strachu.