Uczkiewicz: o dłużnikach, wierzycielach i tytule egzekucyjnym

Obrót niemożliwymi do zasądzenia należnościami i wymuszanie ich zapłaty bez tytułu egzekucyjnego to proceder o cechach pospolitej patologii, niezwykle szkodliwy ?dla wizerunku państwa – pisze prawnik Krzysztof Uczkiewicz.

Publikacja: 05.08.2014 09:07

Red

Wyzywający tytuł tego felietonu podyktowało samo życie. W trakcie jednego z moich dyżurów pro bono, a dla wiedzy zainteresowanych władz podatkowych dodam, iż było to już ponad pięć lat temu, przyjąłem parę małżeńską, która prosiła o poradę w kwestii zapłaty nieznacznej kwoty pewnej instytucji finansowej podającej się za następcę prawnego pierwotnego wierzyciela tej należności. Interesanci od wielu miesięcy byli indagowani i ponaglani w tej sprawie korespondencyjnie i telefonicznie, a nawet natarczywymi esemesami.

Po przejrzeniu przyniesionych dokumentów odważyłem się na hipotezę o przedawnieniu roszczenia, a nadto zasugerowałem sprawdzenie podstaw następstwa prawnego, na które powoływał się rzekomy wierzyciel. Wyjaśniłem, że skuteczne zgłoszenie zarzutu przedawnienia w ewentualnym procesie o zapłatę przekreśli możliwość zasądzenia spornej należności, a co za tym idzie – także możliwość egzekucji komorniczej. Interesanci wyszli z kancelarii uradowani. Po chwili wrócił mężczyzna, już bez partnerki. Po wysłuchaniu potwierdzenia mojej porady wyznał, z zastrzeżeniem zachowania sekretu przed żoną, iż zdążył wcześniej uiścić w ratach część  należności. Dziękując mi za poradę, powiedział: „Oni przecież żyją z wydłubywania kasy z głupków takich jak ja!".

Żerują na braku wiedzy

Czytelnik widzi już, że mój wkład autorski w sam tytuł ogranicza się do zastąpienia „wydłubywania" terminem mniej dosadnym, choć z pewnością równie wymownym. W mojej praktyce zawodowej mam nieustannie do czynienia z aktywnością firm i instytucji trudniących się odzyskiwaniem należności, które z różnych przyczyn nie doczekały się zasądzenia, a zatem nie mogą być zaspokajane w zwykłym postępowaniu egzekucyjnym. Często są to należności nabyte przez te podmioty od osób trzecich, które podawały się za ich wierzycieli. Odzyskiwanie takich długów, czyli właśnie „wydobywanie", jak będę je dalej nazywał, odbywa się oczywiście drogami o wiele mniej formalnymi od egzekucji komorniczej: natrętną ekspresyjną perswazją albo też mniej lub bardziej zawoalowanymi groźbami. W dość licznych przypadkach udało mi w prosty sposób zablokować takie działania firm właśnie przez wykorzystanie zarzutu przedawnienia bądź też domagając się  wykazania legitymacji do dochodzenia danej należności.

Jak wiadomo, istnieje w kraju cichy rynek wierzytelności najróżniejszego autoramentu, na którym nie brakuje ani sprzedających, ani chętnych nabywców. W obrocie  kursują więc zarówno wierzytelności pewne, np. potwierdzone tytułami egzekucyjnymi, jak i takie, których realizacja zależy wyłącznie od inwencji i talentu wydobywczego. Jest oczywiste, zwłaszcza dla cywilistów praktyków, że o powodzeniu działalności wydobywczej decyduje postawa domniemanych dłużników, a więc przede wszystkim budowane w nich lęk i uległość, najczęściej spowodowane brakiem elementarnej orientacji prawnej, jak w przypadku opisanym na wstępie.

Drogie oszczędzanie

Firmy wydobywcze z reguły unikają jak ognia kontaktu z profesjonalnymi pełnomocnikami. Znamienną cechą wspólną wydobywanych należności jest nader często ich relatywnie niska wartość, zazwyczaj nieprzekraczająca  psychologicznego pułapu tysiąca złotych. Stoi za tym niezbyt może głęboka, ale niewątpliwie celna obserwacja socjologiczna; można się spodziewać, że w takiej sprawie ofiara nie zechce ponosić dodatkowych wydatków na pomoc prawną. Kto pożałuje na adwokata, nie dowie się zatem  np. o służącym mu zarzucie przedawnienia albo o możliwości podważenia umowy przelewu wierzytelności.   Podstawą powodzenia działalności wydobywczej jest bowiem utrzymywanie ofiary w stanie dezorientacji prawnej oraz w wywołanej nim niepewności i strachu.

Zdecydowałem się poruszyć ten temat, ponieważ kilkakrotnie sam zgodziłem się reprezentować domniemanych dłużników przed firmami wydobywczymi. W każdym  przypadku kierowałem do rzekomego wierzyciela bądź jego „podwykonawcy" formalną odpowiedź na wezwanie do „dobrowolnej zapłaty", załączając, a jakże, pełnomocnictwo dłużnika. Czytelnik chyba nie uwierzy, ale zapewniam, że żadna z tych firm wydobywczych nigdy nie odpowiedziała na pismo adwokata. Jedynym widomym jego efektem było zaprzestanie nękania moich mocodawców.

O tym, jak daleko sięgać może determinacja firmy wydobywczej, niech zaświadczy inny przypadek z mojej praktyki. Kilka(naście?) lat temu zgłosił się do mnie lokalny przedsiębiorca pozwany o zapłatę przez takiego profesjonalnego nabywcę wierzytelności. Oddalenie powództwa uzyskałem „z lekkością motyla" (jak mawiał mój nieodżałowany przyjaciel,  mistrz szachowy Jacek Bednarski) już na pierwszym posiedzeniu, po wykazaniu elementarnych wad prawnych załączonej do pozwu „umowy cesji". Po kilku tygodniach klient wraca do mnie z pretensjami, bo wciąż otrzymuje wezwania i monity w tej samej sprawie od jakiejś firmy wydobywczej działającej w niegdyś wojewódzkim mieście C. Niezwłocznie telefonuję do natręta i tłumaczę mu sytuację po uprawomocnieniu się wyroku oddalającego powództwo, po czym słyszę w słuchawce: „W takim razie zwracamy honor". Na pytanie osłupiałego klienta odpowiadam, że wydobywcy postanowili mimo wszystko jeszcze raz spróbować: a nuż zapłaci? Jeśli nie on, to może jego żona lub księgowa?

Owo knajackie „zwracamy honor" brzmi mi w uszach od tamtego czasu jako swoista wizytówka całej branży wydobywczej. Obrót trudnymi bądź niemożliwymi do zasądzenia należnościami oraz wymuszanie ich zapłaty bez tytułu egzekucyjnego uważam za proceder o cechach pospolitej patologii, niezwykle przy tym szkodliwy dla wizerunku państwa i jego systemu prawnego. Trudno wprost odgadnąć przyczyny publicznego tolerowania tego zjawiska. Jedynym wytłumaczeniem może się okazać niebotyczna intratność tego rodzaju działalności w skali całego kraju, co przekładałoby się także na wymierne korzyści fiskalne. A pecunia, wicie, rozumicie, non olet...

Autor jest adwokatem

Wyzywający tytuł tego felietonu podyktowało samo życie. W trakcie jednego z moich dyżurów pro bono, a dla wiedzy zainteresowanych władz podatkowych dodam, iż było to już ponad pięć lat temu, przyjąłem parę małżeńską, która prosiła o poradę w kwestii zapłaty nieznacznej kwoty pewnej instytucji finansowej podającej się za następcę prawnego pierwotnego wierzyciela tej należności. Interesanci od wielu miesięcy byli indagowani i ponaglani w tej sprawie korespondencyjnie i telefonicznie, a nawet natarczywymi esemesami.

Pozostało 91% artykułu
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie
Opinie Prawne
Michał Romanowski: Opcja zerowa wobec neosędziów to początek końca wartości
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Komisja Wenecka broni sędziów Trybunału Konstytucyjnego