Kilka dni temu Sejm uchwalił nowe uprawnienie dla ministra sprawiedliwości. Będzie mógł on składać kasacje w sprawach karnych. Kasacje nieograniczone w czasie.
Już podczas prac w Sejmie na wieść o nowym uprawnieniu rozległy się głosy krytyki. Oponowali zarówno prokurator generalny, który takie uprawnienie ma, jak i Sąd Najwyższy czy Krajowa Rada Sądownictwa. Kolejny raz okazało się, że zdaniem wielu minister powinien się trzymać z daleka od wymierzania sprawiedliwości i podważania rozstrzygnięć niezawisłych sądów. I trudno się z nimi nie zgodzić. Jednocześnie trudno nie przyznać racji zwolennikom takiego uprawnienia. Wystarczy przypomnieć sobie zamieszanie związane z aferą Amber Gold. Tysiące pokrzywdzonych domagały się informacji, co z ich pieniędzmi i dlaczego parabank, który naraził ich na straty, mógł oficjalnie działać w państwie prawa. Ówczesny minister niewiele mógł zrobić. Samo żądanie akt w sprawie Marcina P., właściciela Amber Gold, wywołało oburzenie wielu polityków i prawników. O kasację wyroków wówczas nie występował, bo i nie mógł. Może gdyby mógł, sprawa wyglądałaby dziś zupełnie inaczej.
Do ministra skarżą się obywatele. Najczęściej na niesprawiedliwe wyroki. Bywa, że wytykają błędy sędziom. Taka kasacja może się okazać szansą na ich usunięcie. To z jednej strony może pomóc przywrócić wiarę w wymiar sprawiedliwości. Z drugiej może jednak kusić do wykorzystywania kasacji w sprawach medialnych, by poprawić własne notowania. Jeśli politycy zachowają umiar w sięganiu po prawo do kasacji, jego przeciwnicy będą się wykruszać.