Reklama
Rozwiń

?Profesor Tomasz Stawecki opowiada jak zostałem prawnikiem

Rozmowa | ?Tomasz Stawecki, ?profesor Uniwersytetu Warszawskiego, wykładowca teorii filozofii prawa; radca prawny w międzynarodowej kancelarii prawnej

Publikacja: 01.10.2014 11:30

Rz: Kiedy rozmawialiśmy pierwszy raz na uczelni, za drzwiami czekało ?w kolejce trzydziestu studentów, ?a w kancelarii oczekiwano pana ?po siedemnastej. Od lat łączy pan pracę na uczelni z praktyką. ?Chyba nie jest łatwo...

Tomasz Stawecki: Tak, to prawda. Moja żona, która od 25 lat jest sędzią, powiedziała kiedyś: „Wiesz, jazda na dwóch koniach naraz nazywa się woltyżerką, ale to się robi w cyrku". Sugerowała, że w życiu zawodowym nikt poważny nie próbuje odgrywać dwóch ról równocześnie. Rzeczywiście, nie jest to łatwe. Po 34 latach pracy na uczelni i 23 w kancelarii sądzę jednak, że tajemnicą powodzenia jest właśnie konfrontowanie nauki z praktyką czy też nietracenie z oczu, przy stosowaniu prawa, jego teorii i filozofii.

Od początku miał pan taki plan?

O dziwo, prawo wybrałem dlatego, że nie chciałem pracować naukowo. Mój ojciec jest historykiem. Przez lata ślęczał nad archiwaliami. Wydawało mi się to nudne i po maturze chciałem robić coś zupełnie innego. Wybrałem prawo, chociaż nie miałem jasnego wyobrażenia, na czym polega zawód prawnika.

Skoro nie chciał pan być naukowcem, to jak to się stało, że zajął się pan właśnie teorią prawa?

To był kolejny wybór negatywny. Przez całe studia narastało we mnie przekonanie, że praktyka prawnicza nie jest moją przyszłością. Panowała wtedy opinia, że aby zostać sędzią lub adwokatem, trzeba mieć albo znajomości, albo być wybitnym. Ja nie miałem żadnych kontaktów w środowisku i nie uważałem się za osobę wybitną.

Skoro jednak został pan na uczelni, to musiał pan mieć dobre wyniki.

Miałem przyzwoitą średnią, ale podkreślam: nie byłem wybitny.

Oblał pan jakiś egzamin?

Nie. Miałem problem z prawem pracy, na egzaminie sporo pomieszałem, ale wybroniłem się na tróję. To był taki moment na studiach, do którego niechętnie wracam. Od początku jednak  ciągnęło mnie do głębszej refleksji nad prawem. Wydawało mi się, że trzeba zaczynać od rzeczy fundamentalnych. Dlatego pracę magisterską pisałem o sprawiedliwości w polskiej prawniczej myśli międzywojennej, a doktorat o idei uczestnictwa obywateli w demokratycznych systemach politycznych. Był to sposób poznawania amerykańskiej i angielskiej myśli politycznej, a przy tym poszukiwanie innych wzorów ustrojowych.

W decyzji, aby pracować na uczelni, utwierdziła mnie też służba wojskowa w stanie wojennym (1981–1982).

Dlaczego?

Służba w wojsku w tych czasach to był już teatr absurdu. Zostałem powołany do łączności, miałem uczyć się  zadań, o których nie miałem pojęcia. Przede wszystkim jednak nie chcieliśmy służyć władzy, którą uważaliśmy za reprezentującą interesy innego państwa. Z takiej perspektywy uniwersytet był azylem dla ludzi, którzy chcieli po prostu uczciwie pracować i zachować niezależność.

W wojsku przekonałem się też, jak ważny w trudnych okolicznościach jest charakter człowieka. Niektórzy robili wszystko, żeby poprawić swoją sytuację, a nawet robić kariery  przez lizusostwo i polityczną służalczość, inni starali się zachować twarz, nierzadko płacąc za to wysoką cenę.

W końcu zajął się pan jednak praktyką...

Tak, ale to już były lata 90. Mój przyjaciel z czasów studenckich  zaproponował mi pracę w międzynarodowej kancelarii prawniczej, jednej z trzech w Warszawie. Rynek usług w dziedzinie prawa gospodarczego dopiero powstawał. Szczerze mówiąc, byłem zaskoczony propozycją.

Aż tak?

Nie miałem wcześniej do czynienia z praktyką prawniczą ani uprawnień radcowskich czy adwokackich. Kiedy spytałem przyjaciela, dlaczego właśnie mnie proponuje współpracę, powiedział, że mnie zna i wie, że szybko się wdrożę. Powiedział też, że moim atutem jest dobra znajomość angielskiego. Nadal nie byłem przekonany. Mój przyjaciel oświadczył wtedy, że mi ufa. To było rozstrzygające.

Rzeczywiście,   później przez lata trzeba było pilnie zdobywać wiedzę o prawie i jego stosowaniu. Nie tylko zresztą o polskim, rozumienie innych porządków prawnych było równie ważne. Przede wszystkim jednak przekonałem się, że sama znajomość przepisów czy sprawność w przygotowywaniu umów lub opinii  nie wystarczają. Trzeba jeszcze mieć zaufanie zarówno klientów, jak i współpracowników. Bez tego  nikt poważny nie powierzy mi swoich spraw. Dlatego od lat staram się tego zaufania nie stracić.

—rozmawiała Katarzyna Borowska

Rz: Kiedy rozmawialiśmy pierwszy raz na uczelni, za drzwiami czekało ?w kolejce trzydziestu studentów, ?a w kancelarii oczekiwano pana ?po siedemnastej. Od lat łączy pan pracę na uczelni z praktyką. ?Chyba nie jest łatwo...

Tomasz Stawecki: Tak, to prawda. Moja żona, która od 25 lat jest sędzią, powiedziała kiedyś: „Wiesz, jazda na dwóch koniach naraz nazywa się woltyżerką, ale to się robi w cyrku". Sugerowała, że w życiu zawodowym nikt poważny nie próbuje odgrywać dwóch ról równocześnie. Rzeczywiście, nie jest to łatwe. Po 34 latach pracy na uczelni i 23 w kancelarii sądzę jednak, że tajemnicą powodzenia jest właśnie konfrontowanie nauki z praktyką czy też nietracenie z oczu, przy stosowaniu prawa, jego teorii i filozofii.

Pozostało jeszcze 83% artykułu
Opinie Prawne
Andrzej Ladziński: Diabeł w ornacie, czyli przebierańcy w urzędach
Opinie Prawne
Mateusz Radajewski: Nie namawiajmy marszałka Sejmu do złamania konstytucji
Opinie Prawne
Prof. Gutowski: Po wyborach w 2023 r. stworzyliśmy precedens, jesteśmy jego zakładnikami
Opinie Prawne
Bieniak, Mrozowska: Zakaz reklamy, który uderzał w przedsiębiorców
Opinie Prawne
Bogusław Chrabota: Adam Bodnar nie chce być Don Kichotem