Rz: Kiedy rozmawialiśmy pierwszy raz na uczelni, za drzwiami czekało ?w kolejce trzydziestu studentów, ?a w kancelarii oczekiwano pana ?po siedemnastej. Od lat łączy pan pracę na uczelni z praktyką. ?Chyba nie jest łatwo...
Tomasz Stawecki: Tak, to prawda. Moja żona, która od 25 lat jest sędzią, powiedziała kiedyś: „Wiesz, jazda na dwóch koniach naraz nazywa się woltyżerką, ale to się robi w cyrku". Sugerowała, że w życiu zawodowym nikt poważny nie próbuje odgrywać dwóch ról równocześnie. Rzeczywiście, nie jest to łatwe. Po 34 latach pracy na uczelni i 23 w kancelarii sądzę jednak, że tajemnicą powodzenia jest właśnie konfrontowanie nauki z praktyką czy też nietracenie z oczu, przy stosowaniu prawa, jego teorii i filozofii.
Od początku miał pan taki plan?
O dziwo, prawo wybrałem dlatego, że nie chciałem pracować naukowo. Mój ojciec jest historykiem. Przez lata ślęczał nad archiwaliami. Wydawało mi się to nudne i po maturze chciałem robić coś zupełnie innego. Wybrałem prawo, chociaż nie miałem jasnego wyobrażenia, na czym polega zawód prawnika.
Skoro nie chciał pan być naukowcem, to jak to się stało, że zajął się pan właśnie teorią prawa?