Demokracja walcząca - Tomasz T. Koncewicz o obronie zasad państwa prawa

Co roku Święto Niepodległości staje się sceną coraz brutalniejszych zajść, w których kwestionowane są zasady demokratycznego państwa prawa. Czas bronić państwa i demokracji przed tymi, którzy w nich widzą swojego wroga – uważa profesor Tomasz Tadeusz Koncewicz.

Publikacja: 26.11.2014 02:00

Demokracja walcząca - Tomasz T. Koncewicz o obronie zasad państwa prawa

Foto: materiały prasowe

Termin „demokracja walcząca" (ang. militant democracy, niem. Streitbare demokratie) został stworzony w 1937 r. przez amerykańskiego politologa i uchodźcę z nazistowskich Niemiec Karla Loewensteina. Loewenstein (mając w pamięci sposób dojścia do władzy Hitlera wykorzystującego słabość Republiki Weimarskiej) podkreślał, że „demokracja nie może stać się koniem trojańskim, dzięki któremu wróg wkracza do miasta".

Jego myśl odcisnęła piętno nie tylko na konstytucyjnym systemie powojennych Niemiec, ale także na wyborach innych państw powojennej Europy i organizacji chroniących prawa człowieka (np. art. 17 europejskiej konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności podkreśla, że żadne z jej postanowień nie może być wykorzystane do „podjęcia działań lub dokonania aktu zmierzającego do zniweczenia praw i wolności chronionych przez Konwencję"). Pomne tragicznej historii państwa uznały za wskazane działać prewencyjnie i antycypacyjnie, bronić swoich systemów demokratycznych przed zamachami i atakami od wewnątrz, zamiast czekać, aż system zostanie rozmontowany przez siły mu wrogie przy użyciu mechanizmów demokratycznych.

To nie wyjątek, lecz część

Należy podkreślić, że gdy demokracja walczy ze swoimi przeciwnikami, nie sięga po instrumenty pozaprawne, nie wychodzi na zewnątrz systemu, ale wykorzystuje możliwości i opcje, które należą do systemu demokratycznego i z którego państwo ma obowiązek korzystać. Demokracja walcząca nie jest więc wyjątkiem od demokracji, ale jej integralnym elementem. Kierując ostrze przeciwko osobom lub grupom jej wrogim, wzmacnia system demokratyczny, a nie osłabia go. Jest oczywiste, że każdy akt wykluczenia z dyskursu publicznego (czy to osób, grup czy poglądów przez nie głoszonych) z powołaniem się na konieczność ochrony pewnych wartości uznanych za podstawowe dla systemu, stawia na porządku dziennym wiele problemów i pytań. Dotyczą one jednak raczej sfery stosowania i interpretacji prawa w konkretnym przypadku, a nie podważają samej zasady, że system demokratyczny musi być w stanie bronić się przed swoimi wrogami.

System demokratyczny musi być tak skonstruowany, aby się obronić przed atakami na swoją istotę, a nie tylko zapewniać swobodny głos przy wyborach. Nie można wykorzystywać konstytucji (np. z wolności słowa czy zgromadzeń) do niweczenia praw i wolności, które ona sama gwarantuje. Działanie nakierowane na niszczenie konstytucji i jej fundamentów legitymizuje wówczas działania obronne państwa, które ingeruje w sferę „wolności" osób czy grup, które tak działają.

Akceptacja demokracji walczącej stawia jednak  wiele trudnych pytań. Jak zapewnić, że obecna większość nie wykorzysta demokracji walczącej do bieżącej walki politycznej? I gdzie przebiega granica między dopuszczalną samoobroną systemu przed atakami jego wrogów a eliminowaniem przeciwników politycznych? Jak wytyczyć granicę dopuszczalnego działania w celu zmiany systemu konstytucyjnego państwa a niedopuszczalnym niweczeniem jego podstaw i która z propagowanych zmian jest na tyle niebezpieczna, że zagraża podstawom państwa i systemu konstytucyjnego? Co z partiami, które krytykując system i szermując hasłami niedemokratycznymi, działają jednak w jego obrębie? A co z partiami, które swoją krytykę i potrzebę zmian chcą demonstrować za pomocą siły i przemocy? Czy te pierwsze powinny być akceptowane jako radykalne, a drugie delegalizowane jako ekstremistyczne? Udzielając odpowiedzi, zawsze decydujące znaczenie musi mieć sytuacja i kontekst każdej sprawy.

„Sprawa polska"

Umiejętne wykorzystanie tego, co oferuje demokracja walcząca, ma szczególne znaczenie w Polsce, ponieważ część sceny politycznej hasła np. delegalizacji ma zawsze pod ręką, ilekroć przeciwnik polityczny sprawia problemy. Wszystko jest wykorzystywane jako instrument gry politycznej prowadzonej per fas et nefas (z tej perspektywy np. delegalizacja wydaje się dla liderów politycznych świetnym i wygodnym rozwiązaniem swoich problemów politycznych). Takie podejście wynika z szerszego zjawiska prymitywizacji życia publicznego, upadku elit politycznych, które nie kierują się dobrem państwa i nie wychodzą myślą poza najbliższe wybory, ale wszystko sprowadzają do bieżącej polityki. W tych warunkach to, co jest największą zaletą demokracji walczącej, staje się w Polsce jej zgubą.

Dzisiejsza i zawsze chwilowa większość demokratyczna musi zrozumieć, że odwołanie do „demokracji walczącej" jest ostatecznością i nie może być nadużywane (tym bardziej że po wyborach dzisiejsza większość może stać się mniejszością). Zawsze musi być uzasadnione potrzebą ochrony wartości demokratycznego państwa, a organy państwa mogą bronić demokracji na wiele sposobów (np. sprawna reakcja wymiaru sprawiedliwości), które pozostają proporcjonalne do skali zagrożeń (np. zabraniając marszów, zgromadzeń etc., których jedynym i głównym celem jest kwestionowanie ustroju państwa i jego konstytucyjnych podstaw, czy szerzenie nienawiści). W polskim dyskursie publicznym nie rozumiemy, że „demokracja wyborcza" (statystyczna) nie jest równoznaczna z prawdziwą demokracją. Ani też demokracja rządów większości spełniająca się co kilka lat w symbolicznym akcie głosowania. To ważny element, ale niewystarczający, aby o systemie mówić „demokratyczny", skoro system może być demokratyczny w sensie formalnym, ale niedemokratyczny w sensie materialnym. Demokracja materialna to poszanowanie demokratycznych wartości, takie jak prawa człowieka płynące z godności i autonomii jednostki, podstawowe zasady konstrukcyjne państwa, porządek publiczny, podział władzy, poszanowanie prawa i inne.

Demokracja walcząca ma właśnie zapewnić, że te materialne fundamenty są przestrzegane także po wyborach. Wartości chronione wychodzą poza urnę i łączą dzisiejszą większość parlamentarną z tą przyszłą.

Koncepcja demokracji walczącej jest perłą w koronie systemu demokratycznego i jako taka ostatecznym wyrazem tolerancji. Spełni jednak swoją funkcję tylko wtedy, gdy elity polityczne rozumieją swój element zobowiązania i wierności wobec systemu i jego fundamentów oraz w ich świetle są gotowe korzystać z możliwości, jakie daje im demokracja walcząca.

Bo są inni

Paradoksem systemów demokratycznych jest to, że zapewniając jak najszersze pole do autonomii jednostki, zawierają w sobie niebezpieczeństwo, że z jej darów będą korzystać ci, którzy chcą ją zniszczyć. Polityczny pluralizm zasadza się na akceptacji możliwości głoszenia przez siły polityczne swojej wizji państwa i potrzeby zmiany w tym zakresie. Propagowanie zmian musi mieć jednak charakter legalny i demokratyczny, wystrzegać się języka antagonistycznego (język dyskursu publicznego w Polsce, który jest wyznaczony batalistycznymi terminami: „rozliczymy", „odzyskamy", „zdobędziemy", „zakończymy okres zniewolenia" etc.) wprowadzającego antagonizm, nienawiść i brak akceptacji dla innych, bo są „inni". Musi respektować fundamentalne zasady demokratyczne. Demokracja nie może być bezbronna, a konstytucja nie może stać się paktem samobójczym. Państwo musi umieć antycypować i zachowywać czujność wobec zagrożeń, a nie czekać biernie na to, co się może wydarzyć.

Czasami oczekiwanie na zagrożenie jest początkiem końca i wyrazem naiwności systemu demokratycznego. Gdy zagrożenie dla demokracji jest w sposób wystarczający udokumentowane i grożące, trzeba działać „tu i teraz". To lekcja historii, której nie powinniśmy lekceważyć. Pomiędzy słowami nienawiści i brutalnej kontestacji rzeczywistości a konkretnymi działaniami przebiega bardzo cienka linia. Państwa demokratycznego nie stać na testowanie jej przebiegu, bo może się okazać, że otrzeźwienie i działania obronne przyjdą zbyt późno.

Może się zdarzyć wszędzie!

Demokracja walcząca stawia na porządku dziennym fundamentalne pytania o to, jak rozumiemy naszą polską demokrację, co jesteśmy w stanie dla niej i w jej obronie zrobić oraz o gotowość podjęcia takich działań. Prawidłowo rozumiana jest koncepcją nobilitującą, ponieważ wymaga wiele przede wszystkim od tych, którzy chcą z niej korzystać i testuje ich szacunek dla przeciwników politycznych. Jako taka jest sprawdzianem poszanowania prawa i dramatycznym apelem do polityków o wyobraźnię, odpowiedzialność i respekt dla państwa, którego są tylko przejściowymi sługami. Zawsze państwo i jego system konstytucyjny są czymś większym i ważniejszym od chwilowego układu politycznego.

Sprostanie takiemu wyzwaniu wymaga nowego otwarcia, języka i kultury prawnej, której nam w Polsce cały czas dramatycznie brakuje. Odłóżmy do lamusa wygodną tezę, że „to się na pewno nie wydarzy u nas". Zostało ono już w przeszłości Europy wystarczająco skompromitowane, a jego powtarzanie byłoby dowodem, że nie uczymy się na błędach czasu minionego. Wszystkim kwestionującym pożyteczność demokracji walczącej dedykuję słowa byłego prezesa Sądu Najwyższego Izraela A. Baraka: „Skoro to, co się wydarzyło w przeszłości, było możliwe w kraju Kanta, Goethego i Beethovena, oznacza to, że może się zdarzyć wszędzie". To w tym sensie demokracji i państwa prawa nie możemy już dłużej traktować jako danych raz na zawsze. Musimy o nie walczyć i je chronić, nawet jeżeli mamy prawo mieć wobec nich czasami słuszne zastrzeżenia i pretensje.

Autor jest absolwentem prawa Uniwersytetu w Edynburgu, profesorem prawa, kierownikiem Katedry Prawa Europejskiego i Administracji UG, adwokatem

Termin „demokracja walcząca" (ang. militant democracy, niem. Streitbare demokratie) został stworzony w 1937 r. przez amerykańskiego politologa i uchodźcę z nazistowskich Niemiec Karla Loewensteina. Loewenstein (mając w pamięci sposób dojścia do władzy Hitlera wykorzystującego słabość Republiki Weimarskiej) podkreślał, że „demokracja nie może stać się koniem trojańskim, dzięki któremu wróg wkracza do miasta".

Jego myśl odcisnęła piętno nie tylko na konstytucyjnym systemie powojennych Niemiec, ale także na wyborach innych państw powojennej Europy i organizacji chroniących prawa człowieka (np. art. 17 europejskiej konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności podkreśla, że żadne z jej postanowień nie może być wykorzystane do „podjęcia działań lub dokonania aktu zmierzającego do zniweczenia praw i wolności chronionych przez Konwencję"). Pomne tragicznej historii państwa uznały za wskazane działać prewencyjnie i antycypacyjnie, bronić swoich systemów demokratycznych przed zamachami i atakami od wewnątrz, zamiast czekać, aż system zostanie rozmontowany przez siły mu wrogie przy użyciu mechanizmów demokratycznych.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Prof. Marek Safjan: Prawo jest jak kostka Rubika
Opinie Prawne
Gwiazdowski: Sejm z Senatem przywrócili praworządność. Obrońcy praworządności protestują
Opinie Prawne
Marek Kutarba: Jak mocno oskładkowanie zleceń uderzy dorabiających po kieszeni?
Opinie Prawne
Pietryga: Przełom w KRS na wyciągnięcie ręki. Czy Tusk pozwoli na sukces Bodnarowi?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: RPO nie chce dublerów w Trybunale Konstytucyjnym. Wzmacnia linię rządu wobec TK