Właściciele marek toczą nieustanny bój o jakość swoich produktów. Znaki towarowe to swego rodzaju certyfikaty i paszporty poświadczające ich jakość i popularność. To smary i oleje w handlu i zbycie produktów oraz usług. Jeszcze parę lat temu marki miały formę albo graficzną, albo dźwiękową. Działały one wyłącznie na zmysł słuchu lub wzroku. To jednak powoli się zmienia i będzie się modyfikować coraz szybciej. Przebojem na rynek znaków towarowych weszły kolory same w sobie. Dziś już nawet dziecko wie, z jakim produktem kojarzy się fiolet na rynku smakołyków czy w telefonii komórkowej a brąz w transporcie. Niekonwencjonalne metody w procesie marketingowym niewątpliwie pomagają. Po cóż pokazywać ludzkim oczom marki adidasa, hugo, chanel, pucciniego, zary, skody, przeróżnych czekolad i słodyczy, towarzystw ubezpieczeniowych i banków. Uderzmy w nozdrza i kubki smakowe. Zapach pieniędzy z przepastnego sejfu bankowego, polis towarzystw ubezpieczeniowych może być bardziej fascynujący niż obrazek, kolor czy ścieżka dźwiękowa. Niech konsumenci wiedzą, co i jak pachnie i smakuje, i idąc tymi tropami odnajdują produkty na sprzedaż. Taka będzie bez wątpienia przyszłość. Zapach trawy czy truskawek to dziś za mało. Smak wołowiny czy lodów waniliowych to także niewiele.
Tradycyjnie zapachy nie były w przeszłości wykorzystywane jako źródło wskazania pochodzenia towarów lub usług. Dziś, chodząc alejami galerii handlowych, na podstawie zapachu łatwo jest trafić do sklepu określonej marki, np. kosmetycznej czy nawet odzieżowej.
To wszystko będzie można zrealizować w skali masowej, jeśli zapach i smak uda się zgromadzić w zamkniętej przestrzeni i udostępnić w ten sposób konsumentom.
Więcej o szczegółach legalizowania niekonwencjonalnych marek w artykule Andrzeja Przytuły i Natalii Basałaj „Jakie są kłopoty w rejestracji znaków towarowych typu smak i zapach".
Czytaj także inne teksty w najnowszym numerze „Biznesu".